Info

avatar Jestem Mariusz z Częstochowy. Od 13 września 2010 r przejechałem 25911.42 kilometrów, głównie po asfalcie (dlatego tylko 2520.86 w terenie). Jeżdżę z prędkością średnią 17.64 km/h.
Więcej o mnie. button stats bizkestats.pl 2023 button stats bizkestats.pl 2022 button stats bizkestats.pl 2021 button stats bizkestats.pl 2020 button stats bizkestats.pl 2019 button stats bizkestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy markon.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2017

Dystans całkowity:459.64 km (w terenie 28.32 km; 6.16%)
Czas w ruchu:31:19
Średnia prędkość:14.68 km/h
Maksymalna prędkość:46.90 km/h
Suma podjazdów:1967 m
Liczba aktywności:10
Średnio na aktywność:45.96 km i 3h 07m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
35.99 km 02:31 h
14.30 km/h:
Maks. pr.:46.90 km/h

Rodzinne Wybrzeże - dzień VI (ostatni)

Sobota, 27 maja 2017 · dodano: 12.07.2017 | Komentarze 0

Wszystko co piękne kiedyś się kończy. Tego ranka wstaliśmy ze świadomością, że to już ostatni dzień naszego pedałowania. Ostatni, ale nikt nie powiedział, że będzie łatwo... Cud, że przeżyłem. Nie... nie z powodu trudów jazdy. Mogłem zginąć, gdybym miał mniej wyrozumiałych towarzyszy podróży. Jak zwykle wszystko przez Garminka, ale o tym za chwilę.
Ruszyliśmy sobie piękną ścieżką w stronę Helu. Łykaliśmy sprawnie kilometry. Dojechaliśmy do przystani na godzinkę przed odpłynięciem promu, więc nie było już czasu na zwiedzanie, ale na poranną kawkę owszem.
Na promie błogi spokój. Nie pamiętam, czy tak było, gdy ostatnim razem płynęliśmy z Helu, ale tym razem rowery wstawia się osobno, a z sakwami trzeba zaokrętować się na pokładzie pasażerskim. Siedzieliśmy sobie na pokładzie snując plany jak też spędzić sobotę w oczekiwaniu na wieczorny pociąg. Jadąc nad morze skontaktowaliśmy się z Tomkiem i Lucyną licząc, że uda nam się z nimi spędzić ostatni wieczór wyprawy, ale niestety - brak możliwości spłynięcia w piątek do Gdańska wymusił zmianę planów. Umówiliśmy się z nimi na spotkanie gdzieś na mieście. Poprzednim razem spływaliśmy z Helu do Sopotu, co dało możliwość przejechania ścieżkami rowerowymi wzdłuż nadmorskich bulwarów do samego Gdańska.
Tym razem prom płynął i płynął i zacumował na Motławie nieopodal Żurawia. A na Starówce tłumy! I upał! Zupełnie nie uśmiechało nam się zwiedzanie Starego Miasta w takich warunkach. Co robić? Może na któreś Molo? Do Sopotu kawałek, ale nie za daleko jest Gdańsk Brzeźno i kusząca plaża. I tu ostatni raz na tej wyprawie Garmin wygrał ze zdrowym rozsądkiem. Algorytm, który sprawdza się, gdy chcemy ominąć autostrady i zażywać piękna przyrody zupełnie nie sprawdza się w mieście. Wprawdzie nawigacja szybciutko znalazła Brzeźnieńskie Molo, ale malutki ekranik nie dał mi szansy zobaczyć, jak Garminek przygrał w .... Dla osób zwiedzających Gdańsk - ze Starówki da się dojechać prościutko ścieżką rowerową. Nas Garmin poprowadził przez Biskupią Górkę, przez jakieś osiedla i przez... ech... Ale mnie nie zabili - za co bardzo moim Towarzyszom Wyprawy jestem wdzięczny :cP.
Przy bulwarze zjedliśmy pyszną rybkę. Wprawdzie nie była taka, jak w Ustce ("z masełkiem czosnkowym! jedyna taka!"), ale i tak smakowała z piwkiem wybornie. Potem leżakowanie na plaży, gdzie dołączyli do nas Tomek z rodzinką. Gdy już mieliśmy dość słońca, wsiedliśmy na rowerki i pognaliśmy (tym razem już bez nawigacji) na Starówkę. Tam piwko, przy którym dyskutowaliśmy na temat technologii zabezpieczenia rowerów przy użyciu kamer monitoringu online, kilka fotek i trzeba się było pożegnać z Tomkiem i Lucyną. Na szczęście Tomek pokazał nam palcem dworzec, więc nie musiałem ryzykować wpisywania lokalizacji w nawigację. Szybkie zakupy, fast-food do pociągu i.... Na peron przemknęliśmy służbowym przejściem - Dworzec w Gdańsku nie ma żadnych pochylni dla rowerów, a tachanie ich z sakwami po schodach przerosło nasze nadwątlone sześciodniową wyprawą siły.
W pociągu byliśmy cichsi, niż jadąc nad Morze... Pewnie każdy z nas rozmyślał: dokąd za rok?

A tutaj zapis śladu całej trasy :c).
Kategoria Rodzinnie, Wyprawy


Dane wyjazdu:
59.94 km 03:42 h
16.20 km/h:
Maks. pr.:35.80 km/h

Rodzinne Wybrzeże - dzień V

Piątek, 26 maja 2017 · dodano: 12.07.2017 | Komentarze 0

Tego dnia musiałem wstać przed wszystkimi - zadeklarowałem się, że podskoczę po naprawione koło do Goszczyna. Tak więc przed śniadaniem wykręciłem szybkie kilkanaście kilometrów. Serdecznie podziękowałem naszemu samarytaninowi - Rafałowi (brath100 na forumrowerowe.org). Gdy wróciłem z kołem, śniadanko już było niemal gotowe. Zjedliśmy i myk na rowery. Pogoda oczywiście znowu super. A tego dnia czekał nas spokojny "lans" podczas pedałowania bulwarami Władysławowa oraz drogą rowerową biegnącą przez Półwysep Helski. Ponieważ serwisant oddając naprawione koło zastrzegł, że piastę należy jednak wymienić, we Władysławowie sprawdziliśmy dostępność części - opinie z Internetu dotyczące zaopatrzenia się potwierdziły. Można było kupić dzwonek i bidon... z kołem był problem. Ufni w profesjonalizm Rafała postanowiliśmy jechać dalej i zmianę koła odłożyć do powrotu do domu.
Po wjechaniu na półwysep jedziemy sobie spokojnie korzystając z dobrodziejstw wydzielonej trasy. Dokuczają trochę owady - gromadzą się w chmury na wysokości twarzy i po sforsowaniu takiej przeszkody, trzeba omieść twarz z muszek, czy komarów, czy... sam nie wiem... paskudztwa. W Jastarni czeka nas kolejna niespodzianka. Koledzy Michała z aeroklubu przylecieli samolotem, aby poskakać na spadochronach. Michał miał okazję pogadać z kumplami, a my znaleźliśmy skrawek cienia i byliśmy świadkami przygotowania samolotu i startu ze spadochroniarzami.
Ponieważ w międzyczasie ustaliliśmy, że przed rozpoczęciem sezonu promy do Trójmiasta pływają tylko w weekendy (sobota - niedziela), nie było sensu spieszyć się dalej. W Jastarni zjedliśmy pyszny obiadek i poszukaliśmy noclegu. Znowu szczęście nam sprzyjało, znaleźliśmy domek kempingowy w bardzo atrakcyjnej cenie. Było dość wcześnie, więc poszliśmy na plażę. Na wyprawach rowerowych jest ciut za mało czasu na takie lenistwo. Poleżeliśmy trochę wystawieni do słońca, a ja znalazłem nawet czas, żeby naruszyć odrobinę plan zagospodarowania przestrzennego Jastarni i tuż nad brzegiem zbudowałem zamek z piasku o powierzchni użytkowej ok. 2 m^2. Czujne oko Michała wypatrzyło nadciągającą znad morza mgłę. Zjawisko było niesamowite. Wiatr szybko przegnał szary tuman znad wody płosząc plażowiczów. Nie było do końca wiadomo, czy to nie nadciąga ulewa. Ponieważ na plaży zrobiło się mniej przyjemnie, poszliśmy uzupełnić nasze zapasy płynów i wieczór spędziliśmy w ciepłym domku, baaa... nawet potańczyliśmy troszeczkę. Zasnęliśmy z żalem, że to ostatni nasz nocleg nad morzem.
Kategoria Wyprawy, Rodzinnie


Dane wyjazdu:
72.25 km 04:59 h
14.50 km/h:
Maks. pr.:41.20 km/h
Rower:

Rodzinne Wybrzeże - dzień IV

Czwartek, 25 maja 2017 · dodano: 12.07.2017 | Komentarze 0

Rano Konrad wyjechał szybko - on tego dnia planował dojechać już chyba na Hel. My mieliśmy większy luz. Chcieliśmy dotrzeć do Karwi. Wyjechaliśmy sobie z Łeby szosą, choć... No muszę to powiedzieć! Znowu nikt nie wziął pod uwagę, że nadal nie dotarłem pod Latarnię Stilo, mimo, że kolejny raz prosiłem, błagałem, pokazywałem na mapie... Waldek przekabacił tak ekipę, że nie daliby się namówić na wyprawę pod Stilo, nawet gdybym zorganizował od Ruskich Meleksy ;c).
Ale droga dookoła też była urocza i... też nie pozbawiona utrudnień. Przede wszystkim w kość dawały długie podjazdy, no i wiatr, który tego dnia z mocno zachodniego stawał się bardziej północny. Natomiast nie brakowało także przemiłych sytuacji. Np. pomiędzy Choczewkiem, a Choczewem trafiliśmy do pizzerii, w której kucharzem był rodowity Włoch. Zjedliśmy pizzę, którą ja mogę określić jako pyszną. Moi towarzysze, których gusta są bardziej wysublimowane, stwierdzili, że lepszej pizzy w Polsce nie jedli - a ja im wierzę.
Jechało się naprawdę super, przez Lublewko, Słuchowo, sprawnie zbliżaliśmy się do Białogóry. W Białogórze nocowaliśmy podczas naszej "męskiej wyprawy" ale tym razem nie mieliśmy czasu by zajechać na plażę, która w Białogórze jest ponoć bardzo urocza i szeroka. Natomiast udało mi się namówić Waldka, by spróbować do Karwii dotrzeć nadmorskim szlakiem rowerowym. I tutaj - BINGO!
Droga naprawdę była dobrze utrzymana, jechało się bez żadnych przeszkód. Tylko od czasu do czasu Ola sygnalizowała, że coraz ciężej jej się pedałuje. Sprawdziliśmy czy coś z bagażu nie obciera o oponę czy klocki nie dociskają obręczy - nic... Tak dojechaliśmy do Dębek. I tam okazało się, że Ola nie jest w stanie jechać dalej. Zatrzymaliśmy się i przyjrzeliśmy się dokładniej rowerowi. Okazało się, że problem jest w tylnej piaście. Udało nam się wprawdzie rozkręcić piastę, ale okazało się, że jakiś element łączący z nią wolnobieg się rozpadł, a kulki łożyska są zblokowane. Ania skojarzyła, że przy ścieżce było ogłoszenie serwisu rowerowego i szybko wróciłem się, aby zdobyć ulotkę. W tym czasie reszta ekipy zaczepiała przechodniów i... udało się! Jeden z mieszkańców Dębek zainteresował się naszym problemem i zaproponował udostępnienie jakichś części rowerowych i narzędzi. Gdy ja wróciłem z ulotką (niestety telefon nie odbierał), Waldek z Michałem już rozebrali piastę i zabrali się za czyszczenie elementów i składanie wszystkiego do kupy. W międzyczasie mój telefon się odezwał. Dzwonił serwisant. Okazało się, że mieszka pomiędzy Dębkami i Karwią i mógłby zająć się kołem gdy wróci po 21.00, ewentualnie następnego dnia po 8.00. Ponieważ po skręceniu piasty, rower przejechał tylko 100 m i znowu stanął, odbyliśmy szybką naradę wojenną. Koło trzeba dowieźć do serwisu i odebrać je rano. Natomiast sami powinniśmy dotrzeć do Karwi, gdzie mamy już zamówiony nocleg. I znowu życzliwością wykazali się mieszkańcy Dębek. Żona mężczyzny, który oddał nam do dyspozycji narzędzia wykazała gotowość zawieźć Olę z rowerem do Karwi, po drodze zostawiając koło w Goszczynie. My ruszyliśmy raźnym tempem w kierunku Karwi. Droga była utwardzona i bardzo przyjemna. Gdy dojechaliśmy, Ola czekała już na nas w pensjonacie. Zjedliśmy kolacyjkę w oszklonej altanie i poszliśmy spać w bardzo luksusowych warunkach. To był pełen emocji dzień, ale zakończył się pozytywnie dzięki Życzliwym Ludziom, którym chciałem w tym miejscu bardzo serdecznie PODZIĘKOWAĆ! 
Kategoria Wyprawy, Rodzinnie


Dane wyjazdu:
68.61 km 05:27 h
12.59 km/h:
Maks. pr.:39.50 km/h

Rodzinne Wybrzeże - dzień III

Środa, 24 maja 2017 · dodano: 12.07.2017 | Komentarze 0

Wstał kolejny dzień... Rowerowo - chyba najtrudniejszy podczas całej tej wyprawy. Ale po kolei...
Wstaliśmy rano, zjedliśmy śniadanko i wyjechaliśmy z Ustki trzymając się oznaczeń szlaku rowerowego R-10. Droga prowadziła lasami, początkowo po nasypie pozostawionym po rozebranych torach kolejki wąskotorowej. Jadąc sobie przestałem spoglądać na nawigację, przez co przegapiliśmy moment, gdy za miejscowością Zapadłe planowaliśmy wrócić w stronę brzegu morza. Pojechaliśmy dalej, ale w sumie chyba przypadek oszczędził nam dodatkowych trudów. W pierwszym założeniu mieliśmy przejechać przez Rowy i mierzeją nad Jeziorem Gardno, aby potem wrócić w głąb kraju, by ominąć od południa Jezioro Łebsko. Sprzed trzech lat pamiętaliśmy z Waldkiem, jak trudny do przebycia jest teren otaczający Łebsko. Dlatego gdy się okazało, że Gardno minęliśmy od południa, odpuściliśmy zwrot na Rowy i postanowiliśmy szerszym łukiem dotrzeć do Łeby. Jak dobra była to decyzja utwierdziła nas opowieść Konrada, który wyprzedził nas w okolicy miejscowości Zapadłe. On mknął raźno, przejechał koło naszej ekipy, aby... dogonić nas ponownie pod wieczór tuż przed Łebą.
Objazd Jeziora Łebsko naprawdę może pokrzyżować szyki. 4 lata temu jadąc tamtędy z Waldkiem i Maćkiem zapuściliśmy się w bagniste tereny, aby przez Kluki objechać jezioro po jak najmniejszym promieniu. Wówczas okazało się to niemożliwe. Spotkany w Klukach leśniczy zawrócił nas uprzedzając, że nie przedrzemy się przez rozlewiska. Podobno bobry zrobiły sobie na tamtym terenie poligon i blokując cieki wodne doprowadziły do zalania całej okolicy.
Mając tą wiedzę, jeszcze raz w miejscowości Smołdzino dopytałem, że nie warto zapuszczać się na Kluki i pojechaliśmy w stronę Żelaza. Tuż za miejscowością Żelazo jest zjazd na leśną dukt prowadzący przez Słowiński Park Narodowy. Dla widoków naprawdę warto tamtędy się zapuścić, ale trzeba mieć na względzie, że dłuższe odcinki drogi rowery trzeba pchać po piachu. Jeśli komuś zależy na czasie, lub np. pogoda nie sprzyja przedzieraniu się przez piachy, pozostaje tylko dojechanie do szosy nr 213 i połknięcie tych kilkunastu kilometrów.
My zapuściliśmy się w lasy i... naprawdę było ciężko. Piaszczysta droga wspina się do góry, nie na tyle stromo, aby nie dało się jechać z sakwami, ale co chwila kopny piach sprawia, że trzeba zejść z roweru i podprowadzić go kawałek. Na szczycie wzniesienia jest przeurocze jeziorko. Piękny widok rekompensuje trochę trudy, ale zaraz potem znowu na rower i na zjeździe także trzeba uważać na sypkie fragmenty. Ten odcinek drogi, pomiędzy Żelazem a Równem był chyba najtrudniejszy na całej Wyprawie. Pozostaje tylko cieszyć się, że nie podkusiło nas zapuścić się w okolice Kluków i że pogoda nie uczyniła tego etapu jeszcze trudniejszym. Wspomniałem o Konradzie. Wyprzedził nas kilka godzi wcześniej i z tempa jego jazdy wnioskowałem wówczas, że się nie spotkamy. Spotkaliśmy się właśnie na zjeździe do Równa. Nasza ekipa akurat podzieliła się trochę. Ja szedłem sobie z Żonką, a Michały i Waldki zniknęli gdzieś w przodzie. Konrad z ulgą zwolnił przy nas i dalej towarzyszył nam już do Łeby. Opowiedział o przeprawach rzecznych, które zaliczył jadąc w okolicach Kluków. Naszych przyjaciół nie dogoniliśmy w trasie. Gdy wynurzyliśmy się z lasów i mieliśmy do Łeby jakieś 5 km, okazało się, że oni dotarli do asfaltu i już szukają noclegu. My z Konradem pojechaliśmy dalej wg wskazań mojego Garminka, tak więc do samej Łeby jechaliśmy terenową wersją szlaku: przez Rówienko, Zgierz, Izbicę, Gać i Żamowską. Kondrad planował nocleg w bliżej Karwii, ale nasza dyskusja spowolniła go na tyle, że postanowił spróbować przenocować tam, gdzie my.
Tym razem nocleg wypadł nam w domku kempingowym. Nasz nowopoznany towarzysz podróży wolał rozłożyć się w hamaku w ganku obok. Urządziliśmy kolację, podczas której ja kajałem się, że znowu dałem się wodzić za nos Garminkowi, a moi dzielni towarzysze zapewniali, że nic się nie stało, że kochają tak ciorać się w piachach i pchać rowery pod górę.
Kategoria Rodzinnie, Wyprawy


Dane wyjazdu:
50.71 km 03:23 h
14.99 km/h:
Maks. pr.:40.50 km/h

Rodzinne Wybrzeże - dzień II

Wtorek, 23 maja 2017 · dodano: 12.07.2017 | Komentarze 0

Poranek powitał nas słońcem.
W ogóle podczas całego wyjazdu pogoda nas bardzo przyjemnie zaskoczyła. Przeglądając przed wyjazdem prognozy, nastawiałem się, że któregoś dnia deszcz nas dopadnie. W całym tygodniu zaznaczone był jeden, dwa dni bez deszczu, w zależności który fragment Wybrzeża badałem. Możliwe, że padało, ale nigdy na nas. Widocznie deszcz przychodził po naszym wyjeździe, a kończył się przed przyjazdem w nowe miejsce. Do tego codziennie wiał chłodny, dość mocny wiatr - zawsze w plecy.
Ale wracając do wtorkowego poranka. Poprzedniego dnia zrobiliśmy małe zakupy... Do sklepu weszli Michał z Waldkiem i gdy wyszli z wypchanymi dwiema sakwami i workiem spytałem, czy chcą zaprowiantować kompanię wojska. Później ten tekst mi się czkawką odbił, bo okazało się, że jesteśmy w stanie w sześcioro kompanię wojska zastąpić (nie... nie zamierzamy ubiegać się o wstąpienie do WOT). Grill wieczorem, dyskusje przy drinku, poranne śniadanie... I wciągnęliśmy całe zakupy. Zjedliśmy wszystko mimo, że lodówka zrobiła nam psikusa i wszystkie produkty były rano zmrożone na kość. Mrożone pomidorki koktajlowe zrobiły furorę ;c).
Po śniadaniu na rowery i w drogę!
Najpierw dobiliśmy do nadmorskiego duktu biegnącego wzdłuż pasa wydm, który poprowadził nas mierzeją pomiędzy morzem a Jeziorem Kopań. Droga pięknie nas prowadziła przez Wicie do Jarosławca. Tam ja miałem ochotę zagadnąć, czy by nas wartownik nie przepuścił przez teren jednostki wojskowej, ale jakoś tak szybko przemknęliśmy obok bramy, że nie zdążyłem pomarudzić na ten temat współtowarzyszom wyprawy. Zaczęliśmy objeżdżać sobie powolutku Jezioro Wicko i w ten sposób oddaliliśmy się trochę od brzegu morza. Droga była bardzo przyjemna, w którymś momencie przeszła gładko w pas lotniska rezerwowego. Bardzo częstym widokiem były rozciągające się po horyzont żółte pola rzepaku, z wyrastającymi co rusz smukłymi wieżami wiatraków. Jechaliśmy przez Łącko, Królewo, Złakowo, Duninowo, aby w doskonałych humorach dotrzeć do Ustki. W Ustce musieliśmy poczekać chwilę na otwarcie kładki obrotowej nad kanałem portowym, ale czas ten wykorzystaliśmy na kawę i ciacho, a także na przepyszną rybkę "z masełkiem czosnkowym! jedyną taką!". Siedząc przy kawie skorzystaliśmy z dobrodziejstw Internetu znaleźliśmy nocleg w domku z "pokojami gościnnymi". Rowery mogliśmy schować w garażu, w pokojach były łazienki, a w jednym z nich kuchnia, do tego przeszklony "ogród zimowy", w którym siedzieliśmy po kolacji do późnej nocy. To był bardzo udany dzień.
Kategoria Rodzinnie, Wyprawy


Dane wyjazdu:
35.78 km 02:50 h
12.63 km/h:
Maks. pr.:28.27 km/h

Rodzinne Wybrzeże - dzień I

Poniedziałek, 22 maja 2017 · dodano: 12.07.2017 | Komentarze 0

I udało się!
Po zeszłorocznym powrocie z Wybrzeża, podczas niemal każdego spotkania pojawiał się temat kontynuowania naszej Wyprawy Wybrzeżem. W zeszłym roku pożegnaliśmy się z morzem w Dąbkach i przez Darłowo wróciliśmy na pociąg do Sławna. W tym roku plan zakładał start z Darłowa i przejechanie Wybrzeżem na Hel, spłynięcie do Gdańska i powrót pociągiem do domu.
Z nabytym w zeszłym roku doświadczeniem planowanie punktu startowego i końcowego zaczęliśmy od gruntownej analizy połączeń kolejowych. W końcu zapadła decyzja - startujemy pociągiem nad ranem w poniedziałek, dojeżdżamy w okolice Sławna. Powrót w nocy z soboty na niedzielę z Gdańska. Bilety kupiliśmy miesiąc wcześniej. Tym razem udało nam się zdobyć bilety na wszystkie rowery, więc mieliśmy nadzieję (SPEŁNIONĄ!), że obejdzie się bez stresów w pociągu.
Spod bloku mnie i Anię zgarnęli Michał z Olą, na dworcu dołączyliśmy do czekających już Waldka z Wiolą. Nadjechał pociąg i zaczęła się nasza przygoda.
W pociągu obowiązkowa buła z kotletem schabowym i ciut-ciut specyfiku "na dobry sen". Mieliśmy jedną przesiadkę - w Stargardzie. Bez problemu przerzuciliśmy rowery z sakwami do dużego przedziału bagażowego i pojechaliśmy dalej. Szybki rzut oka na mapę przyczynił się do skrócenia naszej podróży pociągiem. Zamiast jechać do Sławna, wysiedliśmy w Wiekowie. Wysiadając z pociągu mieliśmy jedyną kolejową perypetię - peron stanowiła wysypka żwirowa na poziomie torów, a do tego drzwi od wagonu otwierały się na 3 sekundy, systematycznie próbując zmiażdżyć wszystko, co akurat było w ich przejściu. Zanim jeden rower został podany na "peron", trzykrotnie sprzęt lub rowerzysta zaliczał kontakt z zamykającymi się co rusz drzwiami. W końcu okazało się, że pomocny jest przycisk otwierania "dla inwalidów", ale przecież na początku naszej wyprawy absolutnie się do takich nie zaliczaliśmy. Nic tak nie cieszy, jak ludzka krzywda - humory poprawił nam nieco widok pociągu, który stał na stacji dłużej niż w planie, aż drzwi nadwyrężone walką z naszymi rowerami złapią oddech i dadzą się w końcu zamknąć.
Tego dnia nie mieliśmy w planie połykać kilometrów. Dojechaliśmy do Darłowa, weszliśmy na falochron, aby powitać się z Morzem. Zrobiliśmy kilka zdjęć, telefony do dzieciaków, że rodzice żyją i zaczęliśmy rozglądać się za noclegiem - pedałowanie miało rozpocząć się następnego dnia.
Znaleźliśmy przeuroczą miejscówkę - dwa domki kempingowe z dostępem do basenu i grilla. Basen był miły dla oka, ale nie zdecydowaliśmy się wejść do wody. Szybki prysznic, coś na ząb i trzykilometrowy spacer na plażę, gdzie udało nam się zobaczyć zachodzące słońce.

Tak więc do dystansu tego dnia należałoby doliczyć 7 km, które pokonaliśmy per pedes ;c).
Kategoria Rodzinnie, Wyprawy


Dane wyjazdu:
35.01 km 02:14 h
15.68 km/h:
Maks. pr.:43.90 km/h

Grill u Brata

Niedziela, 14 maja 2017 · dodano: 14.05.2017 | Komentarze 0

Obudziłem się rano, zrobiłem kawę i rzuciłem pytanie: co robimy? Na nieśmiałe: rowery? rzucone przez Żonkę zareagowałem spokojnie. Ale gdy koło 11:00 wyszedłem na balkon i zobaczyłem jaka jest pogoda, przyspieszyłem ruchy. Zbieramy się! Szkoda dnia! Pomysł: do Blachowni i na powrocie wjazd na kawę do Waldka. Waldkowi tym razem nie było nawet dowiedzieć się o tym planie, bo gdy tylko ruszyliśmy zatelefonował mój Brat: Skoro nie macie sztywnego planu, zapraszam na grilla. I pojechaliśmy przez Mirów w stronę Rędzin. Przy grillu dołączyli do nas Rodzice i moja Córa. Wróciliśmy powolutku tą samą trasą. Przygotowanie tyłków do Rodzinnej Wyprawy Rowerowej na Wybrzeże przebiega zgodnie z planem. Za tydzień ruszamy...

Dane wyjazdu:
24.45 km 01:29 h
16.48 km/h:
Maks. pr.:28.35 km/h

Do Rodziców

Czwartek, 11 maja 2017 · dodano: 14.05.2017 | Komentarze 0

Wyszedłem wcześniej z pracy planując przegląd skutera. Okazało się, że mechanik przełożył spotkanie na sobotę. W ten sposób zyskałem wolne popołudnie. Gdy Żonka rzuciła hasło: rowery! Nie trzeba było mnie namawiać. Pojechaliśmy do moich Rodziców. Była nie tylko kawka, ale udało mi się też umyć rowery, które od dłuższego czasu obrastała kurzem drogowym....i piwnicznym

Dane wyjazdu:
48.40 km 02:42 h
17.93 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h

Zdążyć przed deszczem

Wtorek, 2 maja 2017 · dodano: 02.05.2017 | Komentarze 0

Szybka decyzja i przejażdżka mimo, że prognozy straszyły deszczem. Przez Koksownię i Mirow do Jaskrowa, a potem przez Mstów, Małusy, Turów do Olsztyna. Krotki odpoczynek i powrót przy akompaniamencie mżawki
Kategoria Po godzinach


Dane wyjazdu:
28.50 km 02:02 h
14.02 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h

Z Żonką do Olsztyna

Poniedziałek, 1 maja 2017 · dodano: 02.05.2017 | Komentarze 0

Inauguracja sezonu rodzinnego. Przed wyprawą rowerową na Wybrzeże trzeba troszkę ubić tyłki. Spokojna przejażdżka do Olsztyna i obiad w Leśnym. Wiatr trochę dał się nam we znaki