Info

avatar Jestem Mariusz z Częstochowy. Od 13 września 2010 r przejechałem 26019.32 kilometrów, głównie po asfalcie (dlatego tylko 2520.86 w terenie). Jeżdżę z prędkością średnią 17.64 km/h.
Więcej o mnie. button stats bizkestats.pl 2024 button stats bizkestats.pl 2023 button stats bizkestats.pl 2022 button stats bizkestats.pl 2021 button stats bizkestats.pl 2020 button stats bizkestats.pl 2019 button stats bizkestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy markon.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Dookoła Polski

Dystans całkowity:3851.99 km (w terenie 684.40 km; 17.77%)
Czas w ruchu:224:05
Średnia prędkość:17.19 km/h
Maksymalna prędkość:73.70 km/h
Suma podjazdów:4069 m
Liczba aktywności:46
Średnio na aktywność:83.74 km i 4h 52m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
68.06 km 04:31 h
15.07 km/h:
Maks. pr.:59.00 km/h

Finał wyprawy dookoła Polski - dzień II

Czwartek, 9 lipca 2020 · dodano: 28.07.2020 | Komentarze 0

Poranek obudził nas przepiękną pogodą. Gdy jedzie się tak dużą ekipą, trudno o rygor dotyczący godziny wyjazdu, stąd zbieranie się zajęło nam trochę czasu. Gdy już ruszyliśmy, po dosłownie kilku kilometrach zauważyliśmy kusząco wyglądającą altanę, gdzie siedliśmy na ponad pół godzinki. Jechaliśmy dalej, a słoneczko przygrzewało coraz mocniej. Tego dnia pierwszy raz wjechaliśmy na teren Czech. Przekraczanie granic było kolejnym potencjalnym problemem, który przed wyprawą kazał mi odsuwać jej termin. Gdy granice były zamknięte, trzeba byłoby trzymać się polskiej strony, żeby nie naruszyć przepisów epidemicznych. Na szczęście zasady trochę poluzowano, a my, pamiętając o bezpieczeństwie, mieliśmy możliwość od czasu do czasu skrócić dystanse. Tego dnia było to szczególnie istotne. Temperatura wzrosła przekraczając 30 stopni, jechało się miło i przyjemnie, ale każdy postój wyciskał szóste poty. Ciekawostką mijaną po drodze był staw po czeskiej stronie, który na odcinku ok. 100 m miał "spust wody" - wyłożone kamieniami obniżenie terenu poniżej lustra wody. Poziom stawu utrzymywany był przez ciąg umocowanych na sztorc desek. Aż kusiło zobaczyć co się stanie, gdyby jedną taką deskę poruszyć ;c). Zakupy zrobiliśmy w Czechach, przeskoczyliśmy na polską stronę i stromym podjazdem wspięliśmy się do Pietrowic, gdzie mieliśmy zamówiony nocleg w obiekcie hotelowym na Campingu nr 240. Jeśli przy pierwszym naszym noclegu obiekt z wierzchu nie zapowiadał super komfortu, który w niższej cenie oferowały Krzyżanowice. Camping ładnie położony, ale obiekty... Da się przenocować, ale nastawić się trzeba na pokoje z lat 70'ych, nie za czyste, nie za świeże, brak choćby czajnika, o pralce nie wspominając. Delikatną krytykę zamieszczam w celach informacyjnych dla osób, które by planowały wycieczki w tamtych okolicach, bo w sumie mnie spało się super.
Jedyna przykrość - na wyprawę zabrałem ze sobą gitarkę, która zawsze dotychczas towarzyszyła nam przy ogniskach i powodowała, że towarzystwo było rozśpiewane. Rozpaliliśmy ognisko, wybrzmiały pierwsze dźwięki i... pękła struna. Instrument pozostał do końca wyprawy w worku. Struny już wymieniłem i nie przewiduję takich zmartwień następnym razem ;c).




Dane wyjazdu:
87.00 km 05:11 h
16.78 km/h:
Maks. pr.:62.70 km/h

Finał wyprawy dookoła Polski - dzień I

Środa, 8 lipca 2020 · dodano: 27.07.2020 | Komentarze 0

Rok temu, kończąc kolejny etap naszego Rajdu dookoła Polski zdałem sobie sprawę, że kolejny etap będzie finałowy. Pozostał do przejechania odcinek od Wisły do Zgorzelca i wszystko wskazywało na to, że pętla zostanie w tym roku zamknięta. Wszystko wskazywało, ale sytuacja epidemiczna wyhamowała troszkę mój optymizm. Maj się zbliżał, a kwestie bezpieczeństwa kazały wstrzymywać się z decyzją o wyjeździe. W czerwcu, gdy sytuacja trochę okrzepła, a ja miałem już za sobą wspaniałą rodzinną wycieczkę w okolice Białowieży, nieśmiało zagadnąłem na grupie, czy ktoś dopuszcza temat wyjazdu w tym roku. Okazało się, że wszystkim w kość dało kilkumiesięczne unikanie kontaktów i każdy myśli, czy nie czas ostrożnie zacząć jednak ruszać się z domów. Tak więc padła propozycja terminu, delikatne modyfikacje, żeby jak najwięcej ludzi mogło się przyłączyć. Niestety nie wszyscy, którzy towarzyszyli mi dotychczas mogli jechać. Najbardziej zmartwiło mnie, że Waldek także w tym roku nie brał pod uwagę wypadu. Przyjdzie mi kiedyś siłą zabrać go do Zamościa i pomóc mu w podjęciu decyzji o dokończeniu wyprawy.
O świcie w środę 8 lipca na Dworcu czekali już na mnie Maciek "Gagar" i Jacek "Michaill". Po chwili dołączyła Agnieszka "Abovo". Na pierwszej  stacji dołączyli do nas Agnieszka "Lady Aga" i Przemek "Przemo". I w tym 6-cio osobowym składzie ruszyliśmy pociągiem w stronę Bielska-Białej, gdzie miał zacząć się nasz tegoroczny etap.
Na dworcu kawka, wypłata z bankomatu, startowa fotka, na siodełka i w drogę! Najpierw sprawnie wyjechaliśmy z miasta, chwila postoju przy sklepie, pierwsze podjazdy... Garminek prowadził nas tak, byśmy za dużo czasu na głównych drogach nie spędzali. Gdy zbliżyła się pora obiadowa, nadrobiliśmy kilka kilometrów i podjechaliśmy do restauracji przy stacji paliw. Obiad był smaczny i tani (i oby tak zawsze). Maciek postarał się, żeby trasa nie była monotonna. Jeszcze przed wyjazdem wyszukał kilka szlaków, na które konsekwentnie nas wprowadzał - i tak np. przejechaliśmy się fragmentem Żelaznego Szlaku Rowerowego. W okolicach Jastrzębia Zdroju skorzystaliśmy z pomocy tamtejszego rowerzysty. Przebudowy dróg spowodowały, że utrzymanie się na wytyczonym szlaku bez wsparcia okazałoby się niemożliwe. Dojeżdżając już w okolice noclegu, zajechaliśmy jeszcze na "podwieczorek" do usytuowanej przy drodze karczmy. Przysiedliśmy tam na moment licząc na przeczekanie deszczyku, który w międzyczasie zaczął delikatnie padać. W momencie zrobiło się bardzo chłodno. Temperatura w ciągu godziny obniżyła się o jakieś 10 st. Jeszcze 5 km wcześniej jechałem w krótkim rękawku, założyłem kurtkę, żeby delikatnie się osłonić przed deszczem, a w lokalu już myślałem, czy nie wyciągnąć z sakwy bluzy. Nocleg tego dnia wynajęliśmy w Krzyżanowicach i był to bardzo dobry wybór. Mieliśmy delikatny problem ze znalezieniem Hostelu, bo Garmin miał błąd w bazie adresów, ale okazało się, że mamy możliwość schować rowery w dużym garażu, a także skorzystać z pralki. Po kolacji siedliśmy i wiedliśmy do nocy dyskusje na tematy nie tylko polityczne ;c).




Dane wyjazdu:
54.58 km 03:34 h
15.30 km/h:
Maks. pr.:69.20 km/h

Dookoła Polski - Beskidy - dzień IV

Niedziela, 9 czerwca 2019 · dodano: 15.07.2019 | Komentarze 0

I to już ostatni dzień naszej górskiej przygody. Pozostało dotrzeć z Żywca do Wisły, skąd mieliśmy popołudniu pociąg powrotny. W stronę Szczyrku jechało się miło i przyjemnie, i tylko nasi wędrowcy delikatnie sygnalizowali, że w Szczyrku bajeczny klimat się skończy, bo trzeba będzie jakoś na Salmopol się wspiąć powolutku.
W Szczyrku powspominałem czasy liceum, gdy byłem siatkarzem kadry makroregionu. W Szczyrku przypadło mi spędzić jeden z obozów szkoleniowych, po razem z Rakowem byłem na obozie w Szczawnicy, gdzie trener mojego klubu wyznał, że nie widział takiego skoku formy u zawodnika. Bardzo mnie wtedy ucieszył tą opinią.
Przejechaliśmy bulwarem obok COSu, zrobiliśmy pamiątkowe fotki pod skocznią narciarską i powolutku zaczęliśmy wspinać się pod Przełęcz Salmopolską. Tego dnia słoneczko świeciło dość mocno, a podjazd naprawdę jest dłuuuuuugi i w niektórych miejscach stromy. Zrobiłem sobie dwie króciutkie przerwy - jedną na wysokości kościoła, a drugi przy polanie Pośrednie. W sumie jechało się bardzo dobrze. Bardziej niż trudy podjazdu dawali się we znaki motocykliści i co niektórzy kierowcy. Motocykliści kładli się w zakrętach traktując nas jako punkty odniesienia które trzeba ominąć, ale niekoniecznie szerokim łukiem. Samochody też czasami mijały się ryzykownie zważając raczej na to, co dzieje się na środku drogi, a nie przy poboczu. W każdym razie udało nam się bezkolizyjnie dotrzeć na szczyt, gdzie czekała nas nagroda - godzinka leżenia na trawce z twarzami wystawionymi do słońca. Zjazd z Salmopolu to sama przyjemność. Nie rozwinąłem tym razem maksymalnej prędkości, bo zakręty były dość często i nie widać było co jest za nimi, ale miałem przyjemność wyprzedzić na zjeździe samochód. Widok twarzy kierowcy - bezcenny...
Zjechaliśmy bezpiecznie na dół i poszukaliśmy miejsca na obiadek. Po obiedzie pozostało tylko zrobić zakupy i powolutku potoczyć się w stronę stacji Wisła-Głębce. Na Dworcu rozłożyliśmy się na trawce, bo obsługa pociągu niezbyt się skłaniała ku wpuszczeniu oczekujących do klimatyzowanego wnętrza. Podróż minęła nam spokojnie...
Chciałem podziękować Abovo, Helence, LadyAga, Maćkowi, Michaill'owi, Markusowi, Przemowi i Krzysztofowi za cudowne kilka dni. Nie było mi dane z Wami jechać od Tarnowa, ale cieszę się, że udało mi się pogodzić pracę z innymi obowiązkami... Bo ja po prostu muszę objechać tą Polskę dookoła. Do następnego roku!




Dane wyjazdu:
39.04 km 02:28 h
15.83 km/h:
Maks. pr.:65.80 km/h

Dookoła Polski - Beskidy - dzień III

Sobota, 8 czerwca 2019 · dodano: 15.07.2019 | Komentarze 0

Trzeci (dla mnie) dzień górskiego touru rozpoczął się bardzo długim, mozolnym i... uroczym podjazdem z Zawoi. Jechaliśmy leśną szutrową drogą, która powoli i stale pięła się po zalesionym zboczu. Podczas jednego z krótkich postojów udało mi się wypatrzeć w świeżym błotku trop, który znajomi myśliwi bez wahania określili jako ślady niedźwiedzia. Właściciela łapek na szczęście nie spotkaliśmy tym razem. Gdy udało nam się wspiąć na górę, poskładaliśmy znowu peleton i ruszyliśmy szybkim zjazdem. Opisując pierwszy dzień wycieczki zapomniałem wspomnieć o temacie, który dotychczas obcy był nam "jasno-góralom". Gdy zjazd jest stromy i długi, warto przykładać więcej uwagi do używania hamulców. Ponieważ mam v-breaki od zawsze wiedziałem, że ich skuteczność jest uzależniona od skutecznego przewidywania co się może stać, dlatego podświadomie nie żyłowałem ich zbytnio. Natomiast korzystający z tarczówek nabierają do nich więcej zaufania i okazuje się, że w górach to zaufanie nie zawsze jest dobrym doradcą. W każdym razie po jednym ze zjazdów Markus musiał organizować zapasowe klocki, a pozostali ze zdziwieniem patrzyli na błękitnawy nalot na tarczach świadczący o tym, że temperatura zjazdu była... wysoka. 
Nocleg wypadł nam tego dnia w Żywcu. Dojechaliśmy tam późnym popołudniem, schowaliśmy rowery i zaczęliśmy się rozglądać za kolacją. Znaleźliśmy uroczą knajpkę na osiedlu w pobliżu naszego schroniska i czekała nas jeszcze miła niespodzianka. Okazało się, że Voit z rodzinką wraca z Witowa przez Żywiec i dołączył do nas na kolacji. Tak więc znowu wieczorne posiedzenie było w powiększonym, wesołym gronie.




Dane wyjazdu:
63.34 km 03:20 h
19.00 km/h:
Maks. pr.:73.70 km/h

Dookoła Polski - Beskidy - dzień II

Piątek, 7 czerwca 2019 · dodano: 15.07.2019 | Komentarze 0

Poranek w Witowie, śniadanko. Zbieranie szło nam trochę wolniej niż zwykle, bo troszkę czasu zajęło pożegnanie z Gospodynią i Rodzinką Voita. Ale gdy w końcu udało nam się ruszyć, znowu można było tylko zachwycać się krajobrazami. Ja miałem w nogach sporo mniej od towarzyszy, ale po nikim nie było widać negatywnych skutków pedałowania. Wszyscy uśmiechnięci i zadowoleni z radością łykaliśmy kolejne kilometry. Nie unikaliśmy zjechania z utwardzonych dróg na szutrowe górskie ścieżki. Był to dzień który chyba cała okolica zapamiętała jako "ROWEROWY". Zza granicy nawiedziła bowiem okolicę impreza "1000 rowerzystów dookoła Tatr". Już teraz nie jestem pewny, czy organizatorami byli Czesi czy Słowacy. W każdym razie rowerzystów tego dnia minęliśmy kilkuset. Robiło to niesamowite wrażenie. Gdy sobie myślę ile zachodu przynosi znajomym organizacja Częstochowskiej Masy Krytycznej, zastanawiam się jak udało się zorganizować taki happening. I podejrzewam, że po prostu... odpuszczono kwestie organizacyjne i rowerzyści wjechali do Polski nie przejmując się tematem "zgromadzeń" i "zabezpieczenia". Jechali małymi grupkami, a czasami peletonami liczącymi po kilkadziesiąt rowerów i gdy na skrzyżowaniach powstawały zatory, rozładowywali sytuację uśmiechem i kilkoma słowami w podobnym do polskiego języku.
Tego dnia nocleg był zaplanowany w schronisku młodzieżowym w Zawoi. Jest to chyba najdłuższa wieś w Polsce. Zwrócił moją uwagę dom oznaczony nr 2549 - niezłe wyzwanie dla listonosza doręczyć list pod określony numer, tym bardziej, że są one chyba przydzielane w kolejności powstawania budynków, a nie w zależności od jego położenia wzdłuż drogi.
Na szczęście dojeżdżając do miejsca noclegu, zdążyliśmy zrobić zakupy w sklepie. Dzięki temu kolacja była wystawna. Siedliśmy sobie w przestronnej świetlicy, były śpiewy przy gitarze, a niektórym udało się nawet obejrzeć mecz w telewizji. Nie pytajcie mnie jaki - marny ze mnie kibic i wyznaję zasadę, że sport... i nie tylko sport... fajniej się uprawia, niż ogląda ;c).




Dane wyjazdu:
75.01 km 05:26 h
13.81 km/h:
Maks. pr.:60.40 km/h

Dookoła Polski - Beskidy - dzień I

Czwartek, 6 czerwca 2019 · dodano: 15.07.2019 | Komentarze 0

Po rocznej przerwie pojawiła się szansa powrotu na wytyczony lata temu przez Waldka szlak dookoła Polski. Wprawdzie Waldek nie mógł jechać, ale biorąc pod uwagę, że opuścił poprzedni etap, jeśli będziemy chcieli zakończyć tą przygodę we dwóch, to i tak trzeba będzie wrócić kiedyś do Zamościa. Dlatego zawziąłem się, że bez względu na okoliczności jadę dalej, a z Waldkiem wrócę do tematu, gdy tylko będzie mógł dołączyć.
Tym razem trudną rolę przygotowania trasy wziął na siebie Maciek i sprawnie podołał zadaniu. Na miesiąc przed wyjazdem wiadomo było co, gdzie, kiedy... I gdy już wydawało się, że nic nie zakłóci mi startu, okazało się, że dzień po planowanym rozpoczęciu etapu mam służbowy wyjazd, którego nie da się przełożyć. Bilety kupione, wszyscy urlopy zaplanowali. Postanowiłem nie odpuszczać. Nie ruszę we wtorek ze wszystkimi pociągiem do Tarnowa, tylko przyjadę w czwartek raniutko do Czorsztyna. Wprawdzie w ten sposób minie mnie najdłuższy zaplanowany etap, ale będę miał szansę zrealizować plan chociaż w części. Jeszcze jeden problem związany z brakiem połączeń kolejowych z Czorsztynem pomogła mi rozwiązać moja Córa. Zaoferowała się podwieźć Tatusia z rowerkiem do Czorsztyna.
Nie udało mi się dotrzeć do ekipy o świcie, jak zakładałem, ale złapałem ich k. 9:30 szykujących się do szybkiego zjazdu w stronę Zbiornika Czorsztyńskiego. Córa z przyjaciółką, która zgodziła się jej towarzyszyć w wycieczce, wróciły do Częstochowy, a ja z radością przywitałem się z Abovo, LadyAgą, Helenką, Maćkiem, Michaill'em, Przemem, Markusem i Krzysztofem. Tak... peleton urósł od naszej pierwszej wyprawy z Waldkiem.
Puściliśmy się z góry w stronę Zalewu i dalej... tego dnia mieliśmy dotrzeć za Zakopane, do Witowa. Jechaliśmy przez bardzo malownicze tereny. W kość dał nam zwłaszcza jeden kilkukilometrowy podjazd, który Maciek określił jako "niezbędny". Okazało się, że miał dla nas niespodziankę - cudowną panoramę Tatr. A przecież po to wybieramy rower, żeby takie widoki zapadały głęboko w serce. Widok był naprawdę wart kręcenia pod górę. I jak to zwykle po kręceniu pod górkę, potem był dłuuuugi zjazd. Było pochmurnie, ale jechało się super. Zdjęcia pewnie byłyby bardziej efektowne w pełnym słońcu, ale góry na tle zachmurzonego nieba także prezentują się fantastycznie. Powstał mały dylemat dotyczący dojazdu do Zakopanego, ale byli z nami Abovo i Maciek, górscy wędrownicy, którzy bez wahania zadecydowali którą ścieżką do Zakopca zjedzie się bezpieczniej. W Zakopanem zrobiliśmy krótkie zakupy, wychodzimy ze sklepu i... zawaliło się na nas niebo. Niestety część z nas ruszyła spod sklepu szybciej, ja z Michaillem próbowaliśmy gonić peleton, ale ulewa dopadła nas taka, że musieliśmy szukać choć prowizorycznego schronienia. Poboczem drogi płynęła taka masa wody, że jazda była niebezpieczna. Gdy trochę ochłonęliśmy po pierwszej fali deszczu, dopadliśmy resztę ekipy, która znalazła schronienie w sklepie. Uzupełniliśmy zapasy i gdy deszcz przeszedł, ruszyliśmy w stronę Witowa, gdzie tego dnia mieliśmy zamówiony nocleg.
Nocleg w Witowie był obowiązkową pozycją wyprawy, gdyż właśnie tam część z ekipy corocznie świętuje ukończenie sezonu trekingowego i zaprzyjaźniona gospodyni pogniewałaby się pewnie, że ominęliśmy Witów. Do Witowa na przedłużony weekend z rodzinką zawitał też Voit, który w tym roku niestety nie mógł nam towarzyszyć na rowerach. Dlatego zapowiadała się przemiła impreza w gronie samych znajomych. I taka też była... Przesiedzieliśmy do późnej nocy przy przepysznej cytrynówce wspominając miniony dzień i planując kolejne. Przepraszam za „leżące” pierwsze zdjęcie :-(




Dane wyjazdu:
69.75 km 03:50 h
18.20 km/h:
Maks. pr.:53.90 km/h

Dookoła Polski - Bieszczady - dzień VII

Piątek, 16 czerwca 2017 · dodano: 01.09.2017 | Komentarze 1

Obudziliśmy się z delikatnym żalem – przed nami ostatni dzień jazdy. Przez wszystkie poprzednie dni mieliśmy piękną słoneczną pogodę. Tego dnia mieliśmy świadomość, że może nas delikatnie zmorzyć. Pożegnaliśmy się z właścicielką pensjonatu i ruszyliśmy w kierunku Krosna. Tego dnia trasa przebiegała tak: Rymanów - Krosno - Tarnowiec - Jasło – Biecz.
W Jaśle zastaliśmy jakieś święto z przemówieniami i paradą przy akompaniamencie górniczej orkiestry. Przecisnęliśmy się powolutku do rynku i spędziliśmy tam kilka chwil. Zaczęło delikatnie mżyć, ale rozsądnie dzieląc czas pomiędzy jazdę i krótkie posiedzenia udało nam się uniknąć przemoczenia ciuszków. Dopiero na 20 km przed Bieczem rozpadało się na dobre. Nasz peleton delikatnie się podzielił. Przemo z Agą pojechali mimo ulewy dalej, a pozostała gromadka zostaliśmy pod wiatą przystankową, którą w krótkiej przerwie pomiędzy potokami z nieba zamieniliśmy na ogrodową altanę. Udało nam się przeczekać ulewę i gdy deszcz osłabł pojechaliśmy dalej. Z lekka przemoczeni dotarliśmy do Biecza, gdzie kończyła się nasza rowerowa przygoda. Ale przed nami był wieczór, podczas którego już bez stresu, że rano trzeba wsiadać na rower mogliśmy powspominać te kilka fantastycznych dni. Posiedzieliśmy do późnej nocy.
Rano szybkie śniadanie, które jeszcze nabrało prędkości, gdy się okazało, że nasz transport już czeka pod budynkiem. Pakowanie rowerów, ekipa do busa i… Tak skończyła się nasza bieszczadzka przygoda.
To był naprawdę super etap. Towarzystwo super, szlak bardzo malowniczy, organizacyjnie temat dopięty na ostatni guzik. Chciałbym bardzo podziękować Abovo, Gagarowi, Voitowi, Lady Adze, Przemo i Marcusowi za ten cudowny tydzień!
I wszystkie te pozytywy przyćmiewał jeden mankament – nie było Waldka. Może się okazać, że dzięki temu przejadę jeszcze raz tą ścieżką – wszak zaczynaliśmy tą podróż we dwóch, nie dam mu zaliczyć 500 km wagarów. Czyżby za rok powtórka???



A tutaj zapis całej trasy :c)


Dane wyjazdu:
93.57 km 05:21 h
17.49 km/h:
Maks. pr.:63.70 km/h

Dookoła Polski - Bieszczady - dzień VI

Czwartek, 15 czerwca 2017 · dodano: 01.09.2017 | Komentarze 0

Ruszyliśmy z rana. Tego dnia mieliśmy kontynuować przejazd przez Bieszczady, zahaczając o bardziej znane miejscowości – Komańczę, Cisnę. A cała trasa: Kalnica - Cisna - Komańcza - Bukowsko – Rymanów.
Piękne widoki rekompensowały trudy drogi. W doskonałych humorach dojechaliśmy do Cisnej, gdzie akurat kończyło się biegowe święto. Cały tydzień maratonów górskich uwieńczonych słynnym Biegiem Rzeźnika. Markus spotkał w Cisnej znajomych, którzy wystartowali w zawodach. Miło było posłuchać, jak nam zazdroszczą wyprawy ;c).
W Cisnej zawitaliśmy do słynnej „Siekierezady”, gdzie pod czujnym okiem bieszczadzkich zakapiorów posiedzieliśmy chwilę przy isotonicu, a mnie udało się znaleźć bankomat.
Wyjechaliśmy z Cisnej drogą, która cierpliwie pięła się w górę. Dłuższy kawałek jechaliśmy wzdłuż torów bieszczadzkiej kolejki wąskotorowej. Na którymś z łuków był taras widokowy. Świetna okazja, żeby przystanąć na moment i złapać oddech. Z tarasu był piękny widok, więc weszliśmy na górę, by jeszcze bardziej nacieszyć oczy. Na górze spotkaliśmy dwóch biegaczy. Od słowa do słowa okazało się, że byli to zwycięzcy tegorocznej edycji Biegu Rzeźnika. Pozdrawiamy ich serdecznie i gratulujemy! Oni wsiedli sobie w auto i pojechali, a my znowu na rowery. Kolejne cerkiewki, kolejne łąki, widoki naprawdę przepiękne. Tak wjechaliśmy do Komańczy. W moim sercu ta miejscowość (no i Muczne) najbardziej zapadła mi w pamięć. To tutaj ponad 20 lat temu wysiedliśmy z przyjaciółmi z pociągu, by przez 10 dni z namiotami brnąć bieszczadzkimi szlakami. Zwłaszcza pierwszy odcinek – z Komańczy, przez Chryszczatą, do stanicy harcerskiej Rabe wyrył się w mojej głowie. Był to pierwszy dzień wędrówki, trasa naprawdę dość wymagająca, a ja oprócz wypchanego plecaka i namiotu targałem ze sobą pełnowymiarową gitarę (obecna gitarka naprawdę sprawdza się podczas wypraw rowerowych). W Komańczy zrobiłem sobie fotkę Dworca, nie udało mi się uwiecznić ręcznej pompy przy studni, gdzie lata temu próbowaliśmy nawilżyć ciała przed drogą. W Komańczy zjedliśmy też obiadek i nawet udało mi się na chwilę zmrużyć oko, leżąc na ławce i chowając twarz przed słońcem. Krótki odpoczynek podładował akumulatory i pomknęliśmy dalej. Ten etap był bardzo malowniczy. Nasuwała się myśl o klimacie, jaki nas mógł ominąć przez to, że odpuściliśmy pętlę bieszczadzką, ale nic to. Może następnym razem.
Chyba nawet nie bardzo zmęczeni dotarliśmy do Rymanowa, gdzie mieliśmy zamówiony nocleg w pensjonacie. Rowery bezpiecznie spoczęły w garażu, a my zajęliśmy całe ostatnie piętro budynku. Po kolacji poszliśmy spać, wspominając uroczy dzień.

Dane wyjazdu:
38.72 km 02:31 h
15.39 km/h:
Maks. pr.:61.30 km/h

Dookoła Polski - Bieszczady - Dzień V

Środa, 14 czerwca 2017 · dodano: 01.09.2017 | Komentarze 1

 
Miał być etap najdłuższy, a wyszedł najkrótszy: Górzanka - Terka - Łopienka - Przysłup - Kalnica
Od kilku dni prowadzona dyskusja zaowocowała zmianą trasy tego etapu. Gdy szykowaliśmy się do wyprawy z Waldkiem, zakładaliśmy, że Bieszczady objedziemy „Pętlą” i w pełni zmierzymy się z wyzwaniami stawianymi przez te jakby nie było Góry. Natomiast… Na ten dzień zapowiadano naprawdę „letnią” pogodę. Miał być upał, a górki które pokonywaliśmy dotychczas nie pozostawiały złudzeń – będzie tylko ciężej. Poza tym – miałem świadomość, że „Pętla Bieszczadzka” mnie nie minie, gdyż gdy Waldek wskoczy na rower, to pewnie nie odpuści sobie takiej przyjemności. Kolejnym argumentem była możliwość zwiedzenia cerkwi w Łopience. Mimo krótkiego dystansu i tak było troszkę problemów. Bezstresowo dotoczyliśmy się do szutrowej drogi prowadzącej do cerkwi w Łopience. Potem pojechaliśmy w górę, omijając ludzi idących pieszo od parkingu. Nie tylko zwiedziliśmy cerkiew, ale po drodze można było zobaczyć miejsce wypalania węgla drzewnego. Miałem na bagażniku przypięte suszące się spodenki rowerowe i tak sobie jechałem szybko po szuterku, omijając co większe kamienie. Gdy wypadliśmy na szosę, jazda nabrała tempa. Przemo zasygnalizował, że coś się dzieje z przyczepką, bo czuje, jak koło podskakuje przy każdym obrocie. Szybkie oględziny i okazało się że opona nie przetrzymała próby czasu – powstał pęcherz, który nie wróżył nic dobrego. Po kilku kilometrach strzał i… opona nie wytrzymała. Całe szczęście, że felga nie ucierpiała za mocno. Zjechaliśmy nad rzekę i zaczęliśmy się zastanawiać nad prowizoryczną naprawą oraz nad sposobem załatwienia nowej opony. Wyłożenie starej wkładką z dętki nie załatwiało sprawy na dłużej. Gdy tak staliśmy zerknąłem na bagażnik i zorientowałem się, że zniknęła z niego powiewająca flaga moich spodenek. Musiałem je zgubić gdzieś na odcinku pomiędzy Cerkwią, a miejscem gdzie stanęliśmy – było to ok. 5 km, z czego 3 pod górę szutrem. Nie było co myśleć – spodenki były nowe, a po tym, jak zawiodły mnie jedne z nich, nie chciałem tak łatwo stracić najwygodniejszych. Zawróciłem i pomknąłem z powrotem. Gdy wpadłem na parking, przyhamowałem odrobinę i chciałem jechać dalej pod górę. Wstrzymały mnie sygnały machane rękami przez jakąś parę z końca parkingu. Podjechałem do nich i okazało się, że zauważyli jak zgubiłem spodenki i znieśli je z góry, ale już stracili nadzieję, że odnajdą właściciela. Podziękowałem serdecznie, porozmawialiśmy chwilę o wyprawach rowerowych i z radosnym sercem pognałem z powrotem. Z każdym metrem mój uśmiech przygasał, bo nie wiedziałem, czy koło w przyczepce Przema nadaje się do jazdy. Na szczęście „Polak potrafi”. Gdy dojechałem sytuacja była opanowana – koło prowizorycznie naprawione, ale wymagające wymiany. Pojechaliśmy dalej. Problem z kołem zmusił naszą ekipę do podzielenia się na dwa składy. Przemo z Agnieszką pojechali w stronę Cisnej – była szansa, że w większej miejscowości uda się znaleźć oponę – a reszta zaczęła się wspinać na przełęcz… nie pamiętam nazwy, ale na górze była knajpa z jakimiś czartami przed wejściem. Był też przystanek bieszczadzkiej kolejki wąskotorowej i restauracja, gdzie zjedliśmy przepyszny posiłek i poczekaliśmy na Przema i Agę. Dojechali do nas po dwóch godzinkach Z DWIEMA OPONAMI w odpowiednim rozmiarze (16”). Spotkali ponoć 10-latka z biznesową smykałką, który za dychę rozbroił dla nich jakiś swój stary rower. Mogliśmy jechać dalej wychwalając fart Przema i rezolutność miejscowej młodzieży. A do końca tego etapu było już dosłownie krok. Wjechaliśmy dostojnie na teren kolejnego schroniska młodzieżowego. Tym razem mieliśmy czas, by posiedzieć chwilę przy ognisku i przeprać rzeczy. A wieczorem posiedzieliśmy we wspólnej izbie wyznaczając trasę na kolejny dzień.

Dane wyjazdu:
68.92 km 04:29 h
15.37 km/h:
Maks. pr.:70.40 km/h

Dookoła Polski - Bieszczady - dzień IV

Wtorek, 13 czerwca 2017 · dodano: 01.09.2017 | Komentarze 0

Poczuliśmy, że wjechaliśmy „w Góry”. Nadal szutry, podjazdy i zjazdy. Na którymś odcinku napotkaliśmy robotników leśnych, którzy sprawnie w naszej obecności położyli tuż przy drodze dwa potężne drzewa. Spokojnie – drzewa były zasuszone, na pewno nie było powodu, aby ściągać ekologów z Puszczy Białowieskiej. Natomiast dla nas, mieszczuchów, podziwianie sprawności w posługiwaniu się piłą motorową i klinem – bardzo pouczające.
Drzewa ścinane były na przełęczy, gdy zaczął się zjazd włosy naprawdę się jeżyły. Niech tylko zwrócę uwagę czytających na prędkość maksymalną uzyskaną tego dnia: ponad 70 km/h na wypakowanym sakwami rowerze - I tak klucząc po leśnych duktach dojechaliśmy sobie w okolice Zapory Solińskiej. W okolice, gdyż zanim tam dotarliśmy, zjechaliśmy na przepyszny obiad do gospody usytuowanej przy jej mniejszej siostrze – Zaporze w Myczkowcach. Ja zjadłem jakąś lokalną wariację z plackami ziemniaczanymi w tle. Były też pierogi i inne specjały, a także piwo o swojsko brzmiącej nazwie „KSU” (ups... nie wiem, czy powinienem o tym pisać, gdyż planowane było przywieźć do Częstochowy pamiątkowe piwa tej marki dla przyjaciół z Forum, a chyba nie udało się dowieźć ani butelczyny). Po obfitym obiadku ciężko było się ruszyć, ale przed nami jeszcze kawał drogi z masakrycznym podjazdem, w którego trakcie mieliśmy chwilę wytchnienia podczas zwiedzania Zapory na Zalewie Solińskim. Na prowadzącym do Zapory bulwarze Markus dał popis gry na gitarze podsuniętej mu przez chłopaków zwiedzających Polskę za grosze wrzucane im do kapelusza. Musieliśmy go później bronić, bo gdy gitarzysta przyznał się, że na instrumencie ćwiczy dopiero od dwóch tygodni i Markus bardzo im podpasował, jako nowy członek zespołu. Wyjaśniliśmy, że też nam potrzeba gitarzysty i pożegnaliśmy się w zgodzie. A propos, w trakcie występu Markusa w wystawionym dla przechodniów pokrowcu na gitarę przybyło tyle grosza, że chłopaki chyba podwoili budżet swej wyprawy ;c).
Zwiedzanie zapory było utrudnione i gdyby nie determinacja Maćka, chyba by nas minęło. Na zaporę prowadziła nie szersza niż metrowa ścieżka wytyczona metalowymi barierkami. Ludzie sunęli nią niczym w kolejce. Wykorzystując chwilową przerwę w ruchu, Maciek wcisnął się na ścieżkę z rowerem, a my wszyscy za nim. I tak udało nam się wejść na zaporę, po kilkudziesięciu metrach można było korzystać z całej jej szerokości. Tym razem nie widziałem takich ryb-potworów, jakie udało mi się zaobserwować kilkanaście lat temu, ale i tak moi towarzysze byli pod wrażeniem okazów, jakie przepływały kilka metrów poniżej. Po pamiątkowych fotkach wskoczyliśmy na rowery i podjęliśmy wspinaczkę na okalające zalew góry. Do zaplanowanego miejsca noclegowego było coraz bliżej. Stresował nas jedynie brak sklepu w miejscowości w której nocowaliśmy. Tego dnia zaliczyliśmy jeszcze jeden malowniczy skrót – tym razem doświadczyła go cała nasza ekipa. Skrót był, a jakże, natomiast równie dobrze mogliśmy puścić się wokół asfaltem, gdyż byliśmy akurat na szczycie wzniesienia. Decydując się na terenową wersję drogi, musieliśmy stoczyć się rowerami ścieżką, która przypominała wyschnięty potok z oberwanymi przez wodę brzegami. Zsunęliśmy się w dół powolutku, w sam raz, aby się przekonać, że właśnie zamknięto sklep. Pozostało zjechać dwa kilometry do następnego i wrócić.
Nocleg wypadł nam w Schronisku Młodzieżowym. Warunki spoko. Jeden mankament – faktycznie nie dało się nic kupić wieczorem. Ponieważ tego dnia mieliśmy wielką ochotę przedłużyć pogaduchy, k. 23.00 wychyliłem się za drzwi i… szok. Dawno nie widziałem tak wymarłej miejscowości. Nie było widać nawet blasku telewizorów zza okien, tak barwnie opisanego w przeboju zespołu Maanam. W akcie desperacji podbiegłem do samochodu, który na moment się zatrzymał odwożąc z imprezy jakąś parę i spytałem, czy nie odsprzedaliby może butelczyny jakiejś. Chłopak, gdy ochłonął ze stresu (też się nie spodziewał nikogo spotkać w tej wymarłej wiosce), stwierdził – „Nic nie mam w domu, tu trzeba zakupy robić wcześniej”. No i cóż było zrobić – poszliśmy spać o suchych pyszczkach, za to w zgodzie z regulaminem schroniska mówiącym o zakazie spożywania napojów alkoholowych.