Info
Jestem Mariusz z Częstochowy. Od 13 września 2010 r przejechałem 26520.74 kilometrów, głównie po asfalcie (dlatego tylko 2627.86 w terenie). Jeżdżę z prędkością średnią 17.64 km/h.Więcej o mnie. 2024 2023 2022 2021 2020 2019 2018 2017 2016 2015 2014 2013 2012 2011 2010
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2024, Lipiec3 - 0
- 2024, Czerwiec2 - 0
- 2024, Maj7 - 0
- 2024, Kwiecień3 - 0
- 2024, Luty1 - 0
- 2023, Lipiec1 - 0
- 2023, Czerwiec4 - 0
- 2023, Maj9 - 0
- 2022, Sierpień3 - 1
- 2022, Lipiec2 - 0
- 2022, Czerwiec4 - 0
- 2022, Maj10 - 0
- 2022, Kwiecień2 - 0
- 2022, Marzec1 - 0
- 2021, Sierpień3 - 0
- 2021, Maj7 - 0
- 2021, Kwiecień2 - 0
- 2020, Listopad1 - 0
- 2020, Sierpień3 - 0
- 2020, Lipiec8 - 5
- 2020, Czerwiec4 - 0
- 2020, Maj5 - 0
- 2020, Marzec1 - 0
- 2019, Sierpień1 - 0
- 2019, Czerwiec4 - 0
- 2019, Maj6 - 2
- 2019, Kwiecień1 - 0
- 2019, Luty1 - 0
- 2018, Listopad1 - 0
- 2018, Październik2 - 0
- 2018, Wrzesień1 - 0
- 2018, Sierpień1 - 0
- 2018, Czerwiec1 - 0
- 2018, Maj9 - 1
- 2018, Kwiecień4 - 0
- 2018, Marzec2 - 0
- 2018, Styczeń3 - 0
- 2017, Listopad1 - 0
- 2017, Wrzesień1 - 0
- 2017, Sierpień2 - 0
- 2017, Czerwiec7 - 2
- 2017, Maj10 - 0
- 2017, Kwiecień2 - 2
- 2017, Marzec1 - 0
- 2016, Grudzień1 - 0
- 2016, Listopad1 - 0
- 2016, Czerwiec6 - 4
- 2016, Kwiecień2 - 2
- 2015, Grudzień1 - 3
- 2015, Październik1 - 2
- 2015, Wrzesień1 - 0
- 2015, Sierpień1 - 0
- 2015, Lipiec4 - 4
- 2015, Czerwiec5 - 6
- 2015, Maj6 - 3
- 2015, Kwiecień1 - 0
- 2015, Marzec7 - 2
- 2015, Luty1 - 0
- 2015, Styczeń4 - 3
- 2014, Grudzień1 - 0
- 2014, Listopad2 - 3
- 2014, Październik4 - 1
- 2014, Wrzesień6 - 2
- 2014, Sierpień6 - 4
- 2014, Lipiec3 - 4
- 2014, Czerwiec7 - 13
- 2014, Maj1 - 1
- 2014, Kwiecień5 - 10
- 2014, Marzec9 - 3
- 2014, Luty5 - 3
- 2014, Styczeń4 - 1
- 2013, Grudzień5 - 15
- 2013, Listopad5 - 3
- 2013, Październik6 - 1
- 2013, Wrzesień7 - 5
- 2013, Sierpień8 - 5
- 2013, Lipiec13 - 16
- 2013, Czerwiec12 - 16
- 2013, Maj9 - 15
- 2013, Kwiecień7 - 2
- 2013, Marzec6 - 9
- 2012, Grudzień1 - 1
- 2012, Listopad3 - 9
- 2012, Październik4 - 3
- 2012, Wrzesień9 - 9
- 2012, Sierpień1 - 1
- 2012, Lipiec4 - 12
- 2012, Czerwiec9 - 16
- 2012, Maj14 - 25
- 2012, Kwiecień6 - 9
- 2012, Marzec9 - 15
- 2011, Grudzień2 - 9
- 2011, Listopad4 - 7
- 2011, Październik8 - 9
- 2011, Wrzesień9 - 9
- 2011, Sierpień7 - 1
- 2011, Lipiec12 - 14
- 2011, Czerwiec13 - 35
- 2011, Maj9 - 15
- 2011, Kwiecień10 - 13
- 2011, Marzec6 - 10
- 2011, Luty1 - 3
- 2011, Styczeń2 - 5
- 2010, Grudzień3 - 0
- 2010, Listopad5 - 13
- 2010, Październik9 - 8
- 2010, Wrzesień7 - 1
Finał wyprawy dookoła Polski - dzień IV
Sobota, 11 lipca 2020 · dodano: 29.07.2020 | Komentarze 0
Ta sobota już prognozami spędzała mi sen z powiek. Wiedziałem, że jeśli będzie padało tak, jak zapowiadają, nie będzie możliwości zrealizowania etapu i dojechania do Walimia. Miało padać, a lało... Etap był zaplanowany na ponad 80 km, pogoda gwarantowała, że po 5 minutach jazdy będziemy przemoczeni i przemarznięci. Stąd decyzja - dojeżdżamy do jednej z najbliższych stacji kolejowych w Ziębicy i łapiemy pociąg do Świdnicy. Powinniśmy w ten sposób ominąć deszcz, który wiatr wiał od zachodu na wschód. Po raz drugi nagięliśmy zasady wyprawy, ale o ile dnia powszedniego może trochę na wyrost, tak w tą sobotę nie dalibyśmy rady pokonać takiego dystansu w deszczu. Dojazd do Ziębic też nie był prosty. Na starcie mała pomyłka nawigacyjna spowodowała, że dołożyliśmy sobie ze 2 km terenem, a później brnęliśmy powoli w ulewie próbując wmówić sobie, że już niedaleko. Jakoś udało nam się dotrzeć do Ziębic i znaleźć super lokal z pysznym i tanim jedzeniem. Zrzuciliśmy mokre ciuchy, żeby choć przez chwilę się rozgrzać. Ja jeszcze nie byłem głodny, dlatego tylko rozgrzałem się zupką, ale później żałowałem, że nie poszedłem na całość. Do pociągu mieliśmy ponad godzinę, wyschnęliśmy trochę i pomknęliśmy na dworzec. Godzinka w pociągu wróciła nam krążenie i nadzieję, że to jeszcze będzie rowerowy dzień - im dalej na zachód, deszcz słabł, a gdy wysiedliśmy w Świdnicy nie padało w ogóle. Ja nie jadłem w Ziębicach, dlatego najpierw musiałem zjeść obiad. I ruszyliśmy...Mimo, że dużą część dystansu tego dnia pokonaliśmy pociągiem, okazało się, że dojazd do Walimia da nam satysfakcję pokręcenia na rowerach. Droga była piękna, ale wymagająca. Tym razem ja zbłądziłem. Całość ekipy nawigowana przez Maćka skręciła w którymś momencie tak, że zobaczyli bardzo malowniczy fragment trasy wokół zapory na Jeziorze Bystrzyckim, a mnie Garmin wyprowadził zajeeee....fajnym podjazdem przez Zagórze Śląskie, obok Zamku Grodno - którego jednak nie zobaczyłem, bo chciałem dogonić ekipę.
Gdy zjechałem w stronę jeziora i skręciłem w stronę Walimia dogoniłem Maćka (pozostała część ekipy nie dotarła do skrzyżowania, którym ja wjechałem na szlak). Z Maćkiem zaczęliśmy kilkukilometrową wspinaczkę do miejsca naszego noclegu. Podjazd był naprawdę żmudny. Z radością zsiadłem z roweru i wypiłem zasłużone piwo. Maciek nie zrobił po drodze zakupów dla siebie i musiał zebrać siły na 1,5 km podjazd do Walimia. Ja natomiast mogłem na ławeczce poczekać na resztę ekipy. Nocleg mieliśmy zamówiony w pensjonacie Biała Sowa - bardzo klimatyczny budynek po dawnym ośrodku wypoczynkowym, z przeuczynną gospodynią - udało się nam znowu uprać ciuszki. Miałem trochę czasu i pokleiłem dętki, które dwa dni wcześniej uszkodziłem, przesmarowałem łańcuch... a później siedzieliśmy sobie w "świetlicy" i rozmawialiśmy na tematy "nie tylko polityczne".
Tego dnia podjąłem też decyzję o zmianie licznika rowerowego. Przy mocniejszych opadach wyłącza się i przestaje zliczać dane - stąd dystanse końcówki dojazdu z Nysy do Otmuchowa i przejazd z Otmuchowa do Ziębic na pewno jest zaniżony o kilka km. Chyba firma Sigma wróci do łask ;c).
Kategoria Dookoła Polski, Wyprawy
Finał wyprawy dookoła Polski - dzień III
Piątek, 10 lipca 2020 · dodano: 28.07.2020 | Komentarze 2
O ile poprzedni dzień był gorący, to na ten zapowiadano skwar. Ale zanim to nastąpiło, miałem możliwość przekonać się jak działa system online wizyt lekarskich. Od środy czułem, że mam jakiś problem ze ślinianką, byłem delikatnie opuchnięty i czułem bolesność w okolicy ucha. Wstałem o 6.00 rano, patrzę w lustro, a tam... prawa strona twarzy spuchnięta jak balon. Już dzień wcześniej wstąpiłem do apteki, ale bez recepty aptekarz mógł mnie wesprzeć jedynie ibupromem. Tym razem zalogowałem się z telefonu, zapłaciłem i umówiłem wizytę online. Trochę byłem zdezorientowany, bo w "pokoju online" lekarz się nie pojawił o wyznaczonej godzinie, ale na szczęście pół godziny później dostałem smsa z adresem e-mail. Szybka wymiana wiadomości (wraz z fotką mojej fatalnie wyglądającej twarzy) i dostałem kod recepty. Przy pierwszej okazji wykupiłem leki i do powrotu z wyprawy uporałem się ze stanem zapalnym. Po załatwieniu spraw zdrowotnych zjedliśmy obfite śniadanie i ruszyliśmy w drogę. Na ten dzień zapowiadany był upał - prognozy się spełniły co do joty. Ale jechaliśmy sobie raźno przecinając ponownie terytorium naszych południowych sąsiadów. Tego dnia mieliśmy kilka usterek. Przemo musiał zorganizować punkt serwisowy w czeskiej gospodzie i poprawić działanie hamulców Agnieszki. Ja oczywiście zapomniałem uruchomić relive po którymś z postojów, więc przycięło mi trochę odcinek do Prudnika. Po obiedzie w Prudniku zauważyłem, że zeszło mi powietrze z koła i trzeba było zorganizować dętkę. Później jeszcze musiałem wrócić na stację paliw, żeby dopompować rower. Gdy dogoniłem ekipę za Prudnikiem właśnie trwała narada wojenna. Okazało się, że tego dnia zmitrężyliśmy za dużo czasu, żeby o rozsądnej godzinie dojechać na nocleg do Otmuchowa. Ponieważ wiedziałem, że podczas tegorocznej wyprawy nie unikniemy raczej naruszenia zasady niezsiadania z rowerów, zgodziłem się ze zdaniem grupy - musimy odejść od ortodoksyjnego podejścia i skorzystać z pociągu. Skorzystanie z pociągu wymagało od nas dość ostrego sprintu do stacji w Szybowicach - wszystko się udało. Wsiedliśmy w pociąg, który dowiózł nas do Nysy - w ten sposób skróciliśmy dystans o 30 km, co pozwoliło nam spędzić półtorej godziny na plaży. Wykąpani, wygrzani, ruszyliśmy dalej w pierwszych kroplach deszczu, który po chwili zmienił się w nawałnicę. Jechałem na przedzie z Maćkiem i mieliśmy dużo szczęścia, bo w momencie, gdy zaczynała się ulewa znaleźliśmy wiatę przystanku autobusowego. Tak więc ulewa pozostawiła nam wspomnienia związane z odpoczynkiem i podziwianiem tęczy. Gorzej z pozostałymi członkami ekipy. Okazało się, że Przemo złapał gumę i zanim znaleźli suchsze miejsce, wszyscy przemokli do suchej nitki. Wszyscy, oprócz Abovo, która miała szansę przetestować swoje nowe spodnie "wodery" - ona zmokła tylko od pasa w górę ;c). Niektórzy narzekali trochę na plażowanie, przez które na nocleg dojechaliśmy i tak nie za wcześnie, ale ja nie. Bardzo fajnie jest na wyprawie znaleźć takie chwile, które urozmaicają nakręcanie kilometrów na koła. Nocleg - hostel z dostępem do pralki w odległości kilometra od Biedronki - czyli wszystko czego potrzeba. Poszliśmy spać z troską patrząc na prognozy pogody na następny dzień. Miało lać jak z cebra... Kategoria Dookoła Polski, Wyprawy
Finał wyprawy dookoła Polski - dzień II
Czwartek, 9 lipca 2020 · dodano: 28.07.2020 | Komentarze 0
Poranek obudził nas przepiękną pogodą. Gdy jedzie się tak dużą ekipą, trudno o rygor dotyczący godziny wyjazdu, stąd zbieranie się zajęło nam trochę czasu. Gdy już ruszyliśmy, po dosłownie kilku kilometrach zauważyliśmy kusząco wyglądającą altanę, gdzie siedliśmy na ponad pół godzinki. Jechaliśmy dalej, a słoneczko przygrzewało coraz mocniej. Tego dnia pierwszy raz wjechaliśmy na teren Czech. Przekraczanie granic było kolejnym potencjalnym problemem, który przed wyprawą kazał mi odsuwać jej termin. Gdy granice były zamknięte, trzeba byłoby trzymać się polskiej strony, żeby nie naruszyć przepisów epidemicznych. Na szczęście zasady trochę poluzowano, a my, pamiętając o bezpieczeństwie, mieliśmy możliwość od czasu do czasu skrócić dystanse. Tego dnia było to szczególnie istotne. Temperatura wzrosła przekraczając 30 stopni, jechało się miło i przyjemnie, ale każdy postój wyciskał szóste poty. Ciekawostką mijaną po drodze był staw po czeskiej stronie, który na odcinku ok. 100 m miał "spust wody" - wyłożone kamieniami obniżenie terenu poniżej lustra wody. Poziom stawu utrzymywany był przez ciąg umocowanych na sztorc desek. Aż kusiło zobaczyć co się stanie, gdyby jedną taką deskę poruszyć ;c). Zakupy zrobiliśmy w Czechach, przeskoczyliśmy na polską stronę i stromym podjazdem wspięliśmy się do Pietrowic, gdzie mieliśmy zamówiony nocleg w obiekcie hotelowym na Campingu nr 240. Jeśli przy pierwszym naszym noclegu obiekt z wierzchu nie zapowiadał super komfortu, który w niższej cenie oferowały Krzyżanowice. Camping ładnie położony, ale obiekty... Da się przenocować, ale nastawić się trzeba na pokoje z lat 70'ych, nie za czyste, nie za świeże, brak choćby czajnika, o pralce nie wspominając. Delikatną krytykę zamieszczam w celach informacyjnych dla osób, które by planowały wycieczki w tamtych okolicach, bo w sumie mnie spało się super.Jedyna przykrość - na wyprawę zabrałem ze sobą gitarkę, która zawsze dotychczas towarzyszyła nam przy ogniskach i powodowała, że towarzystwo było rozśpiewane. Rozpaliliśmy ognisko, wybrzmiały pierwsze dźwięki i... pękła struna. Instrument pozostał do końca wyprawy w worku. Struny już wymieniłem i nie przewiduję takich zmartwień następnym razem ;c).
Kategoria Dookoła Polski, Wyprawy
Finał wyprawy dookoła Polski - dzień I
Środa, 8 lipca 2020 · dodano: 27.07.2020 | Komentarze 0
Rok temu, kończąc kolejny etap naszego Rajdu dookoła Polski zdałem sobie sprawę, że kolejny etap będzie finałowy. Pozostał do przejechania odcinek od Wisły do Zgorzelca i wszystko wskazywało na to, że pętla zostanie w tym roku zamknięta. Wszystko wskazywało, ale sytuacja epidemiczna wyhamowała troszkę mój optymizm. Maj się zbliżał, a kwestie bezpieczeństwa kazały wstrzymywać się z decyzją o wyjeździe. W czerwcu, gdy sytuacja trochę okrzepła, a ja miałem już za sobą wspaniałą rodzinną wycieczkę w okolice Białowieży, nieśmiało zagadnąłem na grupie, czy ktoś dopuszcza temat wyjazdu w tym roku. Okazało się, że wszystkim w kość dało kilkumiesięczne unikanie kontaktów i każdy myśli, czy nie czas ostrożnie zacząć jednak ruszać się z domów. Tak więc padła propozycja terminu, delikatne modyfikacje, żeby jak najwięcej ludzi mogło się przyłączyć. Niestety nie wszyscy, którzy towarzyszyli mi dotychczas mogli jechać. Najbardziej zmartwiło mnie, że Waldek także w tym roku nie brał pod uwagę wypadu. Przyjdzie mi kiedyś siłą zabrać go do Zamościa i pomóc mu w podjęciu decyzji o dokończeniu wyprawy.O świcie w środę 8 lipca na Dworcu czekali już na mnie Maciek "Gagar" i Jacek "Michaill". Po chwili dołączyła Agnieszka "Abovo". Na pierwszej stacji dołączyli do nas Agnieszka "Lady Aga" i Przemek "Przemo". I w tym 6-cio osobowym składzie ruszyliśmy pociągiem w stronę Bielska-Białej, gdzie miał zacząć się nasz tegoroczny etap.
Na dworcu kawka, wypłata z bankomatu, startowa fotka, na siodełka i w drogę! Najpierw sprawnie wyjechaliśmy z miasta, chwila postoju przy sklepie, pierwsze podjazdy... Garminek prowadził nas tak, byśmy za dużo czasu na głównych drogach nie spędzali. Gdy zbliżyła się pora obiadowa, nadrobiliśmy kilka kilometrów i podjechaliśmy do restauracji przy stacji paliw. Obiad był smaczny i tani (i oby tak zawsze). Maciek postarał się, żeby trasa nie była monotonna. Jeszcze przed wyjazdem wyszukał kilka szlaków, na które konsekwentnie nas wprowadzał - i tak np. przejechaliśmy się fragmentem Żelaznego Szlaku Rowerowego. W okolicach Jastrzębia Zdroju skorzystaliśmy z pomocy tamtejszego rowerzysty. Przebudowy dróg spowodowały, że utrzymanie się na wytyczonym szlaku bez wsparcia okazałoby się niemożliwe. Dojeżdżając już w okolice noclegu, zajechaliśmy jeszcze na "podwieczorek" do usytuowanej przy drodze karczmy. Przysiedliśmy tam na moment licząc na przeczekanie deszczyku, który w międzyczasie zaczął delikatnie padać. W momencie zrobiło się bardzo chłodno. Temperatura w ciągu godziny obniżyła się o jakieś 10 st. Jeszcze 5 km wcześniej jechałem w krótkim rękawku, założyłem kurtkę, żeby delikatnie się osłonić przed deszczem, a w lokalu już myślałem, czy nie wyciągnąć z sakwy bluzy. Nocleg tego dnia wynajęliśmy w Krzyżanowicach i był to bardzo dobry wybór. Mieliśmy delikatny problem ze znalezieniem Hostelu, bo Garmin miał błąd w bazie adresów, ale okazało się, że mamy możliwość schować rowery w dużym garażu, a także skorzystać z pralki. Po kolacji siedliśmy i wiedliśmy do nocy dyskusje na tematy nie tylko polityczne ;c).
Kategoria Dookoła Polski, Wyprawy
Do Maluszyna!
Niedziela, 5 lipca 2020 · dodano: 07.07.2020 | Komentarze 0
Pomimo, że po pracowitym tygodniu i sobotniej wycieczce rowerowej byliśmy troszkę wyczerpani, wstaliśmy w niedzielę wcześnie. Chwila wahania, czy nogi i tyłki nas nie namawiają, żeby jednak odpuścić wyjazd. Ale słońce za oknem krzyczało, że będziemy pluli sobie w brody, jeśli spędzimy ten dzień w mieszkaniu. Siedliśmy na rowerki po 9:00 i pomknęliśmy w stronę Huty. Później Mstów, Garnek, Żytno i do Maluszyna. Pogoda była piękna, wiaterek lekko wiał w plecy, słońce doopalało prawą stronę (po wczorajszej jednostronnej lewej opaleniźnie). Do Maluszyna dojechaliśmy w fantastycznych humorach. A tam czekał już na nas Artur z Renatą i misja - ogarnięcie problemu z telefonem mojej Chrześnicy. Na powrót rowerem nie udało nam się zebrać, ale Karolinka po pracy przyjechała po nas autem z bagażnikiem na rowery. To chyba ostatnia możliwość rozkręcenia przed środowym startem wyprawy. Przede mną ostatni etap Rajdu dookoła Polski - z Bielska-Białej do Zgorzelca!Sobota z przyjaciółmi
Sobota, 4 lipca 2020 · dodano: 07.07.2020 | Komentarze 0
Chyba rowerowe soboty zagoszczą na stałe w naszym kalendarzu. Waldek zadzwonił w środę czy nie mielibyśmy ochoty powtórzyć przejażdżki w stronę Herb. Pogoda zapowiadała się lepsza niż ostatnim razem. Jedyny minus - musiałem z rana być w Katowicach, więc widziałem, że na miejsce zbiórki nie zdążę i będę musiał gonić ekipę. Ania pojechała na miejsce zbiórki z Olą i nawigowała mnie, jak ich dogonić. Towarzystwo złapałem w Pająku. Później już razem: z Anią, Olą, Waldkiem, Wiolą, Andrzejem i Michałem pomknęliśmy lasami w stronę Herb. Waldek przez ostatni rok, nie mogąc nacieszyć się nowym "góralem", rozpoznał nowe ścieżki i był naszym przewodnikiem. Udało nam się zrobić małe posiedzenie nad wodą (punktem czerpania wody), ale pogonieni przez komary ruszyliśmy w stronę Częstochowy. U Waldka zaplanowany był grill kończący rowerową sobotę. My z Anią wyszliśmy trochę "po angielsku", gdyż na niedzielę mieliśmy kolejny rowerowy plan... Kategoria Po godzinach, Rodzinnie
Kraków dzień II
Niedziela, 14 czerwca 2020 · dodano: 16.06.2020 | Komentarze 0
O dziwo - rano wstaliśmy pełni werwy. Nie opadła jeszcze radość realizacji zamierzonego celu. Zrobiliśmy śniadanko (niestety brakło kawy). O 10:00 zwolniliśmy apartament i pojechaliśmy na Rynek. Zaczepiony prośbą o zrobienie nam fotki młody turysta miał za sobą chyba nieprzespaną noc, bo odpowiedział: "Nie, nie... dziękuję..." i poszedłby dalej, gdyby nie wybuch śmiechu jego towarzyszy. Ochłonął i... o dziwo fotka wyszła super. Na rynku wypiliśmy poranną kawkę, wysłuchaliśmy Hejnału i zaczęliśmy się zastanawiać co dalej. Pociąg mieliśmy dopiero po 17:00, więc było sporo czasu na zwiedzanie. Zwiedzanie rowerami ma jedno ograniczenie - nie da się wejść do obiektów nie ryzykując zostawienia rowerów na zewnątrz - ale wiele walorów - można dalej, więcej, szybciej... Długo się nie namyślaliśmy - kierunek Opactwo Benedyktynów w Tyńcu. Po drodze fotka ze Smokiem, pejzaż z Wawelem w tle i na drugą stronę Wisły. Do Tyńca jedzie się asfaltową ścieżką wałem Wisły. Jazda jest bardzo przyjemna, choć na ścieżce robiło się dość tłoczno. Zawsze mi się wydawało, że Tyniec, to ten biały kościół widoczny z autostrady w okolicach lotniska. Jakież było moje zdziwienie, gdy oddzieleni nurtem rzeki minęliśmy go po prawej, a do Tyńca Garminek wskazywał jeszcze kilka kilometrów. Na drodze wyrósł nam umiejscowiony poniżej wałów lokal z leżakami, więc zalegliśmy na pół godzinki racząc się kupionymi po drodze truskawkami. Dojechaliśmy do Opactwa. Akurat trwała msza i dużo ludzi stało na dziedzińcu - nie chcieliśmy z rowerami zakłócać liturgii, dlatego tylko rzuciliśmy okiem, żeby wyryć w pamięci materiał do wspomnień (i zadbaliśmy o katalizator w postaci kilku fotek). Obiad planowaliśmy w Krakowie, ale zanim wyjechaliśmy z Tyńca, zjedliśmy mały lunch. Z powrotem chcieliśmy wracać drugim brzegiem Wisły, ale prace remontowe przy moście zakłóciły naszą orientację i wylądowaliśmy znowu na tym samym szlaku. W Krakowie w okolicy Rynku zjedliśmy pizzę i powolutku zaczęliśmy zbierać się w stronę Dworca. Dotarliśmy tam ze sporym zapasem, ale akurat gdy udało nam się wjechać na peron (nie wiem kto zaprojektował wjazd na perony bez rampy lub windą, gdzie rower się nie mieści), akurat wjechał nasz pociąg. Mieliśmy sporo czasu, aby zabezpieczyć na drogę rowery. Wszystkie 10 wieszaków było zapełnionych - dobrze, że kupiliśmy bilet kilka dni wcześniej. Przed Częstochową zamieniliśmy jeszcze kilka słów z rowerzystami z Łodzi, którzy też z Częstochowy jechali do Krakowa, ale korzystali ze szlaku Orlich Gniazd, więc zeszło im kilka dni. Pociąg jechał 1,5 godziny, więc przed 19:00 byliśmy w domku. Cudowny rowerowy weekend zainicjowany przez pełną zapału Anię!.Pierwsza "setka" i pierwszy Kraków Ani!
Sobota, 13 czerwca 2020 · dodano: 15.06.2020 | Komentarze 0
Ania od dłuższego czasu dopytywała, kiedy zabiorę ją na wycieczkę na której mogłaby przejechać swoje "Pierwsze Sto Kilometrów". Wcześniej czy później by to nastąpiło, ale determinacja Ani tym razem aż wprawiła mnie w osłupienie. Bo oto w piątek Ania telefonuje do mnie do pracy u mówi: "Prognoza na sobotę jest dobra - może przejażdżka do Krakowa?". Szok! Podpytałem Maćka o pociąg - jest, ale po 17:00 - trochę mało czasu. Booking, apartament, pociąg powrotny w niedzielę - JEST!Rano pobudka przed 7:00, śniadanko i przed 8:00 byliśmy na rowerach. Pojechaliśmy przez Stare Błeszno w stronę Wrzosowej, później przez Poczesną, Poraj w stronę Myszkowa. Krótka regeneracja i kawka na jakiejś stacji paliw. Tym razem minęliśmy Myszków obwodnicami i dojechaliśmy do Zawiercia. Mimo, że założenie było, żeby nie forsować tempa, całkiem sprawnie nam szło. Prędkość średnia trzymała się powyżej 19 km/h. Gdy dojechaliśmy do Ogrodzieńca, uzupełniliśmy płyny i zebraliśmy siły przed pokonaniem największego przewyższenia na trasie. Na górze planowaliśmy postój, ale okazało się, że nadal w nas sporo energii, a szybki zjazd w stronę Kluczy zachęcał do siadania na rowery. Trochę tylko żałuję, że zabrakło nam czasu na zboczenie ze ścieżki i zerknięcie choć na Pustynię Błędowską - może następnym razem. Za Kluczami motywatorem był malejący dystans do Rabsztyna, gdzie zaplanowaliśmy dłuższy odpoczynek i obiadek. Z Rabsztyna ruszyliśmy czerwonym szlakiem w stronę Olkusza i przeskoczyliśmy kawałek zatłoczonej drogi krajowej do skrętu na Skałę. Później znowu w mniejszym ruchu w stronę Skały. Bardzo żmudny i ciężki jest podjazd przez miejscowość Sułoszowa, po podjeździe z Ogrodzieńca, to drugi bardzo wymagający fragment wyprawy. Gdy dojedzie się w okolice Zamku w Pieskowej Skale, można już cieszyć się delikatnym zjazdem i widokami Doliny Prądnika. Tuż za Ojcowem na liczniku wybiło 100 km - pierwsza taka długa przejażdżka Ani. GRATULACJE!. Zanim znaleźliśmy miejsce, by uświęcić jej wyczyn przejechaliśmy jeszcze kilka kilometrów i znaleźliśmy wygodną łączkę przy Wędzarni Ryb w Dolinie Prądnika. Zjedliśmy pysznego pstrąga i choć nic nas nie goniło, potoczyliśmy się dalej, żeby dokończyć nasze wyzwanie. Zwykle wyjeżdżając z Doliny Prądnika skręcałem w lewo i jechałem drogą krajową. Tym razem miałem ze sobą Garmina, który pokazał czerwony szlak przekraczający prostopadle krajówkę. Chwila wahania i... wbijamy na szlak. Po kilkudziesięciu metrach okazało się, że szlak zmienia się w podjazd nie do zaliczenia dla naszych obciążonych sakwami rowerów. Musieliśmy zejść i kilkadziesiąt metrów podepchnąć sprzęty. Bałem się, że Ania będzie szukać zemsty, ale... jeszcze żyję. O dziwo - gdy na górze okazało się że od tej pory do Krakowa czeka nas tylko zjazd - zupełnie się rozpogodziła. Sunęliśmy w stronę Krakowa żwawym zjazdem, a Garmin wskazywał, że skutecznie zbliżamy się do miejsca odpoczynku. Pod apartament dotarliśmy tuż po 19:00. Właściciel mimo wcześniejszych obaw znalazł miejsce dla naszych rowerów. Mogliśmy się odświeżyć i świętować Ani pierwszą "setkę" i pierwszy Kraków!
Zmiana planów
Czwartek, 11 czerwca 2020 · dodano: 15.06.2020 | Komentarze 0
W planach był Złoty Potok. Ruszyliśmy przez Stare Błeszno w stronę Olsztyna i dość szybko dotarliśmy na Rynek. Tam siedząc przy zapiekance pomyśleliśmy o zmianie planów. Zamiast jechać w stronę Janowa, wyjechaliśmy z Olsztyna na Turów i dalej na Małusy Wlk. Ponieważ w międzyczasie udało mi się naprawić "Garminka" (przyjaciele - drżyjcie!), zamiast trzymać się asfaltów, cały czas wbijaliśmy w szutrowe dukty i polne ścieżki. Dzięki temu udało nam się jechać szlakiem, na którym byłem pierwszy raz. A widoki były nieziemskie. Przebiliśmy się przez porośnięte sadami wzgórza i zjechaliśmy nad Wartę tuż za Mstowem. Później pojechaliśmy do Jaskrowa i odwiedziliśmy Rodzinkę. W Jaskrowie zdzwoniliśmy się z moimi Rodzicami, którzy z Rafałem Moniką i wnukami siedzieli nad wodą na Lisińcu. Pomyśleliśmy - czemu nie? Wracaliśmy wzdłuż Warty i tylko uzupełniliśmy kalorie w McDonald's przy trasie. Na Bałtyk dotarliśmy po przejechaniu się Alejami i szybkim zjazdem ul. Kordeckiego. Godzinka na plaży pozwoliła zregenerować siły, pizza - uzupełnić kalorie, i byliśmy gotowi do powrotu do domu. Kolejny super rowerowy dzień. Kategoria Po godzinach, Rodzinnie