Info

avatar Jestem Mariusz z Częstochowy. Od 13 września 2010 r przejechałem 26520.74 kilometrów, głównie po asfalcie (dlatego tylko 2627.86 w terenie). Jeżdżę z prędkością średnią 17.64 km/h.
Więcej o mnie. button stats bizkestats.pl 2024 button stats bizkestats.pl 2023 button stats bizkestats.pl 2022 button stats bizkestats.pl 2021 button stats bizkestats.pl 2020 button stats bizkestats.pl 2019 button stats bizkestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy markon.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Wyprawy

Dystans całkowity:6326.41 km (w terenie 1238.40 km; 19.58%)
Czas w ruchu:375:51
Średnia prędkość:16.83 km/h
Maksymalna prędkość:73.70 km/h
Suma podjazdów:6915 m
Liczba aktywności:86
Średnio na aktywność:73.56 km i 4h 22m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
63.34 km 03:20 h
19.00 km/h:
Maks. pr.:73.70 km/h

Dookoła Polski - Beskidy - dzień II

Piątek, 7 czerwca 2019 · dodano: 15.07.2019 | Komentarze 0

Poranek w Witowie, śniadanko. Zbieranie szło nam trochę wolniej niż zwykle, bo troszkę czasu zajęło pożegnanie z Gospodynią i Rodzinką Voita. Ale gdy w końcu udało nam się ruszyć, znowu można było tylko zachwycać się krajobrazami. Ja miałem w nogach sporo mniej od towarzyszy, ale po nikim nie było widać negatywnych skutków pedałowania. Wszyscy uśmiechnięci i zadowoleni z radością łykaliśmy kolejne kilometry. Nie unikaliśmy zjechania z utwardzonych dróg na szutrowe górskie ścieżki. Był to dzień który chyba cała okolica zapamiętała jako "ROWEROWY". Zza granicy nawiedziła bowiem okolicę impreza "1000 rowerzystów dookoła Tatr". Już teraz nie jestem pewny, czy organizatorami byli Czesi czy Słowacy. W każdym razie rowerzystów tego dnia minęliśmy kilkuset. Robiło to niesamowite wrażenie. Gdy sobie myślę ile zachodu przynosi znajomym organizacja Częstochowskiej Masy Krytycznej, zastanawiam się jak udało się zorganizować taki happening. I podejrzewam, że po prostu... odpuszczono kwestie organizacyjne i rowerzyści wjechali do Polski nie przejmując się tematem "zgromadzeń" i "zabezpieczenia". Jechali małymi grupkami, a czasami peletonami liczącymi po kilkadziesiąt rowerów i gdy na skrzyżowaniach powstawały zatory, rozładowywali sytuację uśmiechem i kilkoma słowami w podobnym do polskiego języku.
Tego dnia nocleg był zaplanowany w schronisku młodzieżowym w Zawoi. Jest to chyba najdłuższa wieś w Polsce. Zwrócił moją uwagę dom oznaczony nr 2549 - niezłe wyzwanie dla listonosza doręczyć list pod określony numer, tym bardziej, że są one chyba przydzielane w kolejności powstawania budynków, a nie w zależności od jego położenia wzdłuż drogi.
Na szczęście dojeżdżając do miejsca noclegu, zdążyliśmy zrobić zakupy w sklepie. Dzięki temu kolacja była wystawna. Siedliśmy sobie w przestronnej świetlicy, były śpiewy przy gitarze, a niektórym udało się nawet obejrzeć mecz w telewizji. Nie pytajcie mnie jaki - marny ze mnie kibic i wyznaję zasadę, że sport... i nie tylko sport... fajniej się uprawia, niż ogląda ;c).




Dane wyjazdu:
75.01 km 05:26 h
13.81 km/h:
Maks. pr.:60.40 km/h

Dookoła Polski - Beskidy - dzień I

Czwartek, 6 czerwca 2019 · dodano: 15.07.2019 | Komentarze 0

Po rocznej przerwie pojawiła się szansa powrotu na wytyczony lata temu przez Waldka szlak dookoła Polski. Wprawdzie Waldek nie mógł jechać, ale biorąc pod uwagę, że opuścił poprzedni etap, jeśli będziemy chcieli zakończyć tą przygodę we dwóch, to i tak trzeba będzie wrócić kiedyś do Zamościa. Dlatego zawziąłem się, że bez względu na okoliczności jadę dalej, a z Waldkiem wrócę do tematu, gdy tylko będzie mógł dołączyć.
Tym razem trudną rolę przygotowania trasy wziął na siebie Maciek i sprawnie podołał zadaniu. Na miesiąc przed wyjazdem wiadomo było co, gdzie, kiedy... I gdy już wydawało się, że nic nie zakłóci mi startu, okazało się, że dzień po planowanym rozpoczęciu etapu mam służbowy wyjazd, którego nie da się przełożyć. Bilety kupione, wszyscy urlopy zaplanowali. Postanowiłem nie odpuszczać. Nie ruszę we wtorek ze wszystkimi pociągiem do Tarnowa, tylko przyjadę w czwartek raniutko do Czorsztyna. Wprawdzie w ten sposób minie mnie najdłuższy zaplanowany etap, ale będę miał szansę zrealizować plan chociaż w części. Jeszcze jeden problem związany z brakiem połączeń kolejowych z Czorsztynem pomogła mi rozwiązać moja Córa. Zaoferowała się podwieźć Tatusia z rowerkiem do Czorsztyna.
Nie udało mi się dotrzeć do ekipy o świcie, jak zakładałem, ale złapałem ich k. 9:30 szykujących się do szybkiego zjazdu w stronę Zbiornika Czorsztyńskiego. Córa z przyjaciółką, która zgodziła się jej towarzyszyć w wycieczce, wróciły do Częstochowy, a ja z radością przywitałem się z Abovo, LadyAgą, Helenką, Maćkiem, Michaill'em, Przemem, Markusem i Krzysztofem. Tak... peleton urósł od naszej pierwszej wyprawy z Waldkiem.
Puściliśmy się z góry w stronę Zalewu i dalej... tego dnia mieliśmy dotrzeć za Zakopane, do Witowa. Jechaliśmy przez bardzo malownicze tereny. W kość dał nam zwłaszcza jeden kilkukilometrowy podjazd, który Maciek określił jako "niezbędny". Okazało się, że miał dla nas niespodziankę - cudowną panoramę Tatr. A przecież po to wybieramy rower, żeby takie widoki zapadały głęboko w serce. Widok był naprawdę wart kręcenia pod górę. I jak to zwykle po kręceniu pod górkę, potem był dłuuuugi zjazd. Było pochmurnie, ale jechało się super. Zdjęcia pewnie byłyby bardziej efektowne w pełnym słońcu, ale góry na tle zachmurzonego nieba także prezentują się fantastycznie. Powstał mały dylemat dotyczący dojazdu do Zakopanego, ale byli z nami Abovo i Maciek, górscy wędrownicy, którzy bez wahania zadecydowali którą ścieżką do Zakopca zjedzie się bezpieczniej. W Zakopanem zrobiliśmy krótkie zakupy, wychodzimy ze sklepu i... zawaliło się na nas niebo. Niestety część z nas ruszyła spod sklepu szybciej, ja z Michaillem próbowaliśmy gonić peleton, ale ulewa dopadła nas taka, że musieliśmy szukać choć prowizorycznego schronienia. Poboczem drogi płynęła taka masa wody, że jazda była niebezpieczna. Gdy trochę ochłonęliśmy po pierwszej fali deszczu, dopadliśmy resztę ekipy, która znalazła schronienie w sklepie. Uzupełniliśmy zapasy i gdy deszcz przeszedł, ruszyliśmy w stronę Witowa, gdzie tego dnia mieliśmy zamówiony nocleg.
Nocleg w Witowie był obowiązkową pozycją wyprawy, gdyż właśnie tam część z ekipy corocznie świętuje ukończenie sezonu trekingowego i zaprzyjaźniona gospodyni pogniewałaby się pewnie, że ominęliśmy Witów. Do Witowa na przedłużony weekend z rodzinką zawitał też Voit, który w tym roku niestety nie mógł nam towarzyszyć na rowerach. Dlatego zapowiadała się przemiła impreza w gronie samych znajomych. I taka też była... Przesiedzieliśmy do późnej nocy przy przepysznej cytrynówce wspominając miniony dzień i planując kolejne. Przepraszam za „leżące” pierwsze zdjęcie :-(




Dane wyjazdu:
44.23 km 02:47 h
15.89 km/h:
Maks. pr.:48.10 km/h

Mazury 2019 - dzień V

Środa, 29 maja 2019 · dodano: 15.07.2019 | Komentarze 0

Ostatni poranek w trasie powitał nas deszczem. Pojezierze Suwalskie nie chciało się z nami rozstać, bo przytrzymało nas na kwaterce do południa. Zjedliśmy śniadanko, spakowaliśmy się i czekaliśmy cierpliwie na koniec pluchy. A gdy przestało padać, siedliśmy na rowery i pomknęliśmy w ostatni etap naszej tegorocznej przygody - w stronę Suwałk. Tym razem asfaltem, ale też było malowniczo, np. gdy zbliżyliśmy się do brzegu Czarnej Hańczy i jechaliśmy wzdłuż rzeki kilka kilometrów. Do Suwałk dotarliśmy dość szybko, zostawiliśmy rowery na kwaterce i szykowaliśmy się do pójścia "w miasto". Mnie czekała jeszcze miła niespodzianka, bo Przyjaciele nie zapomnieli o zbliżających się moich urodzinach. Dostałem rowerowe akcesoria, które, jak już się przekonałem, są bardzo przydatne. Zrewanżowałem się kupując słodkie ciacha i coś do popicia. Pospacerowaliśmy po Suwałkach i wróciliśmy do hotelu. Wieczorem stworzyliśmy podgrupę "łasuchów" i poszliśmy jeszcze na pizzę. Nocleg minął szybko, bo trzeba było wstawać o świcie i gnać na pociąg.
Pociąg wprawdzie był podstawiony, ale oczywiście czekała nas jeszcze przeprawa z konduktorami. Nie mieliśmy na powrót biletów na wszystkie rowery, ale przy wykorzystaniu umiejętności negocjatorskich i... słodkich oczu, udało nam się dojechać do Warszawy ze wszystkimi rowerami.
W Warszawie wysiedliśmy na Dworcu Wschodnim i korzystając z 3 godzinnej przerwy w podróży podjechaliśmy nad Wisłę na kawę i na "kebsa" pod Pałac Kultury. Był jeszcze mały stresik na Dworcu Centralnym, gdyż okazało się, że na pociąg czekaliśmy nie na tym peronie co trzeba i gdy go zapowiedziano, trzeba było wykazać się żwawością w kulbaczeniu i przeprowadzaniu rowerów pomiędzy peronami. Jeszcze tylko przeprawa z drzwiami do wagonu, które nie chciały się otworzyć, przepychaniu dwór rowerów przez cały zatłoczony przedział, wtłoczeniu 4 rowerów na miejsce przygotowane dla dwóch i... mogliśmy odetchnąć z ulgą czekając, aż za oknami zobaczymy zarysy Dworca w Częstochowie.
Kolejna cudowna wyprawa. Przejechaliśmy kilkaset kilometrów, spędziliśmy w gronie Przyjaciół kilka dni, wieczorów i nocy, no i... nabraliśmy ochoty na kolejny etap. W przyszłym roku startujemy z Suwałk!



Kategoria Rodzinnie, Wyprawy


Dane wyjazdu:
43.14 km 02:47 h
15.50 km/h:
Maks. pr.:40.70 km/h

Mazury 2019 - dzień IV

Wtorek, 28 maja 2019 · dodano: 15.07.2019 | Komentarze 0

Tego dnia pierwszy raz dopadł nas deszcz. W sumie nie dopadł, tylko sami się weń wpakowaliśmy. Prognozy zapowiadały, że będzie padało gdzieś do południa, etap nie był zaplanowany za długi, ale znudziło nam się siedzenie na tyłkach. Spakowaliśmy się i korzystając z przerwy w opadach ruszyliśmy w stronę Stańczyków. Zmokliśmy troszkę i chyba niepotrzebnie, bo po pół godzinie jazdy deszcz przestał padać i do końca dnia było już sucho. Gdybyśmy poczekali odrobinę, to nie musielibyśmy korzystać z kurtek. Ten dzień rowerowo również był bardzo udany. Jechaliśmy głównie szutrami, odrobinę asfaltów. Gdy mieliśmy ochotę stawaliśmy na krótki odpoczynek. Powoli ale stale zbliżaliśmy się do Stańczyków, gdzie mieliśmy zaplanowany dłuższy odpoczynek przy słynnych wiaduktach kolejowych. Ja z Anią wjechaliśmy z rowerami na górę i weszliśmy na konstrukcję. Mosty są ponoć najwyższymi tego typu obiektami w Polsce, chociaż w okolicach Gliwic widzieliśmy podobne konstrukcje także zbudowane przed Wojną przez Niemców. Wkleję tutaj fotkę tablic z opisem obiektu.
Mosty robią wrażenie, a do tego są usytuowane w prześlicznej górzystej okolicy. Także były tu podjazdy które spowodowały, że nie wszyscy chcieli nadwyrężać łańcuchy i zdecydowali się na podprowadzenie rowerków pod co bardziej strome podjazdy. Za to pogoda była łaskawa i zdjęcia w Stańczykach i później można było robić w pełnym słońcu. Do naszego miejsca noclegu dojechaliśmy w sam raz, żeby uniknąć zmoczenia przez wieczorny deszcz. Wieczór spędziliśmy na tarasie z pięknym widokiem, a gdy zrobiło się chłodniej przenieśliśmy się do saloniku i kontynuowaliśmy degustację...


Kategoria Rodzinnie, Wyprawy


Dane wyjazdu:
59.00 km 03:47 h
15.59 km/h:
Maks. pr.:39.00 km/h

Mazury 2019 - dzień III

Poniedziałek, 27 maja 2019 · dodano: 15.07.2019 | Komentarze 0

Kolejny poranek, śniadanko, szybkie pakowanie i w drogę. Wyjechaliśmy z gościnnego Harszu zastanawiając się, czy naszych gospodarzy nie odwiedzić w Sylwestra. Przy wieczornym ognisku powstał taki plan i rozesłaliśmy nawet wici do ekipy. Koniec końców - pewnie Sylwestra spędzimy jednak gdzie indziej, ale gospodarze zasłużyli na wychwalenie ich za podejście do turystów.
Pogoda nadal sprzyjała, było pochmurno, nie za ciepło - istnie "rowerowo". Ruszyliśmy najpierw asfaltem, ale w którymś momencie wjechaliśmy w szutrowe drogi i trafiliśmy na słynne "Green Velo". Kilka lat temu opisując etap wyprawy granicą wschodnią skomentowałem, że w telewizji reklamują trasę rowerową, której w rzeczywistości nie uświadczysz. Natomiast teraz... zwracam honor budowniczym. "Green Velo" istnieje, prowadzona jest bardzo malowniczymi terenami, co kilka kilometrów MOR (miejsce odpoczynku rowerzystów). Odcinek którym jechaliśmy miał szutrową nawierzchnię i był odseparowany od dróg uczęszczanych przez samochody. Jechało się naprawdę super. Teren był pagórkowaty, wokół pola, łąki, lasy... a potem coraz bardziej góry. Aż dojechaliśmy w okolice mazurskiego Karpacza, jak malowniczo określił go kiedyś Maciek. Nocleg tego dnia wypadł nam pod Gołdapią. Dotarliśmy tam tuż przed deszczem. Dom z zewnątrz wyglądał bardzo obiecująco i faktycznie było komfortowo. Mieliśmy do dyspozycji kuchnię i salon z bilardem, możliwość kupienia lokalnych wyrobów. Zanim rozsiedliśmy się do kolacji, z Anią i Waldkiem pojechaliśmy do centrum na zakupy i troszkę nas deszcz zmoczył. Natomiast po powrocie na kwaterę siedliśmy sobie przy kolacji, wspominaliśmy miniony dzień i planowaliśmy następny.



Kategoria Rodzinnie, Wyprawy


Dane wyjazdu:
75.94 km 04:20 h
17.52 km/h:
Maks. pr.:46.10 km/h

Mazury 2019 - dzień II

Niedziela, 26 maja 2019 · dodano: 15.07.2019 | Komentarze 2

Poranek, śniadanko, pakowanie i... pierwsza i jedyna usterka podczas wyprawy. Okazało się, że w Ani rowerze zeszło powietrze z tylnego koła. Miałem szansę zapunktować wcielając się w rolę serwisanta. Przyczyną była chyba wadliwa dętka, gdyż w oponie nie było śladu usterki, a dziurka była od strony obręczy. Usterka nie była jedynym tematem, który nas wstrzymał od startu w ten najdłuższy etap naszej wyprawy. Planując, że rozpoczniemy eskapadę w przeddzień wyborów do Parlamentu Europejskiego, zadbaliśmy o to, by dopisano nas do listy wyborczej w Lutrach. Komisja była bardzo zdziwiona, ale po krótkim wyjaśnieniu sytuacji, spełniliśmy swój obywatelski obowiązek i... ruszyliśmy.
Tego dnia pierwszy raz przecinaliśmy szlak, którym kilka lat wcześniej jechaliśmy z Waldkiem. Zdarzył się też pierwszy odcinek, gdzie ze względu piach i stromy podjazd zmusił nas do schodzenia z rowerków od czasu do czasu. Podjazd był dość ciężki, ale bardzo malowniczy, gdyż wzdłuż niego pojawiły się stacje drogi krzyżowej, które doprowadziły nas do łagodnego zjazdu w stronę sanktuarium w Świętej Lipce.
Akurat w tą sobotę wypadł tam odpust, dlatego do Świętej Lipki wjechaliśmy podczas mszy celebrowanej przez kilku kapłanów, było mnóstwo ludzi, cała odpustowa oprawa... Fajny klimat, ale niestety uniemożliwił nam znowu usłyszenie słynnych organów - jest powód, aby do Świętej Lipki jeszcze kiedyś zawitać.
Jechało się super. Chociaż był to najdłuższy zaplanowany odcinek, nie doskwierały nikomu żadne dolegliwości, co chwilę zatrzymywaliśmy się by uwiecznić w albumie fotograficznym mijane krajobrazy (chociaż moje dzieciaki pewnie wypomniałyby, że częściej robię "selfiki"). Zajechaliśmy do kultowego wśród żeglarzy Sztynortu i tam zjedliśmy pyszny mazurski obiad - oczywiście rybki. Nie opisuję miejscowości które mijaliśmy, bo trasę można zobaczyć na filmiku, który starałem się zrobić po każdym zakończeniu etapu. Późnym popołudniem dojechaliśmy do Harszu i znaleźliśmy nocleg u przesympatycznych ludzi. Już przez telefon Gospodyni zaproponowała, że zrobi dla nas zakupy na kolację, uraczyła nas pyszną nalewką i śpiewała z nami przy ognisku, którym zakończyliśmy ten drugi dzień przygody.

 
Kategoria Rodzinnie, Wyprawy


Dane wyjazdu:
53.28 km 03:21 h
15.90 km/h:
Maks. pr.:49.50 km/h

Mazury 2019 - dzień I

Sobota, 25 maja 2019 · dodano: 15.07.2019 | Komentarze 0

Tym razem naszą rodzinną wyprawę z rowerami zaplanowaliśmy na końcówkę maja. Miesiąc wcześniej podjąłem heroiczną próbę zdobycia biletów, które pozwoliłyby dowieźć 6 rowerów koleją do Olsztyna i umożliwiły powrót z Suwałk. Udało się... połowicznie. Nie wiem jak to jest zorganizowane, że mimo iż w pociągu są miejsca do przewozu rowerów, nigdy nie udaje się kupić kompletu dla wszystkich. Tym razem podróż do Olsztyna miała przebiegnąć bez stresów. Na powrót z Suwałk udało się zdobyć tylko 4 bilety rowerowe. Tym razem postanowiliśmy jednak nie dzielić się na dwa składy zakładając, że trafimy na sympatycznego konduktora, który nie wyrzuci nas z pociągu.
I wreszcie nadszedł ten dzień. Pakowanie nie sprawia nam już problemów i bezproblemowo mieścimy się w dwa zestawy sakw. Z Michałem i Olą spotkaliśmy się przy basenie na Niepodległości, Waldek z Wiolą dołączyli do nas na Dworcu. Podróż pociągiem minęła nam bardzo grzecznie, bez śpiewów, ale do Olsztyna dotarliśmy w doskonałych humorach i pełni zapału do pedałowania. Pogoda wprawdzie była bardziej wiosenna, niż letnia, ale mieliśmy nadzieję, że brak upałów będzie nam tylko sprzyjał, a wiatr będzie wiał tylko w plecy.
Ruszyliśmy w kierunku miejscowości Lutry. Tym razem znowu zaufaliśmy Garminkowi, który mimo kilku psikusów jakie nam zafundował, dawał rękojmię, że trasa minie wszystkie ruchliwe odcinki (chociaż może czasami zahaczyć o bagna i brody rzek ;c). Tym razem nie było tak źle - jechaliśmy sobie spokojnymi asfaltami, szutrami i czasami leśnymi ścieżkami ciesząc oczy otaczającą nas przyrodą i sielskim krajobrazem. Zdarzyły się pierwsze podjazdy, które sprawiają, że rowerowe wypady na Mazury można zaliczyć do przygód górskich. Zdarzył się pierwszy odcinek, gdzie ze względu piach i stromy podjazd zmusił nas do schodzenia z rowerków od czasu do czasu.
Tego dnia mieliśmy zaplanowany nocleg w Lutrach. Znaleźliśmy pensjonat, który kiedyś był lokalem organizującym pewnie wielkie wesela, z plenerowym otoczeniem, które pamiętało czasy świetności. Dzisiaj w "sali balowej" złożyliśmy nasze rowery i rozlokowaliśmy się po skromnych pokoikach. Z rozmowy z gospodarzami wynikało, że... młodzi ludzie wyjechali za pracą i restauracja straciła rację bytu. Udało nam się znaleźć sklepik i zrobić zakupy na kolację i niedzielne śniadanie. Potem zeszliśmy na brzeg jeziora i do zachodu słońca raczyliśmy się wrażeniami z pierwszego dnia i... i czymś tam jeszcze. To był naprawdę fajny dzień...




Kategoria Rodzinnie, Wyprawy


Dane wyjazdu:
50.97 km 03:09 h
16.18 km/h:
Maks. pr.:44.30 km/h

Rodzinnie: Gdańsk - Olsztyn (dzień V)

Środa, 30 maja 2018 · dodano: 17.07.2018 | Komentarze 0

Ostatni dzień jazdy... Zaczęło się od urokliwego przejazdu po wzgórzach porośniętych lasem i otoczonych polami i łąkami, a później dalej w stronę Olsztyna. Pogoda super, tylko jechać. Do Olsztyna dojechaliśmy w miarę wcześnie. Był nawet pomysł, żeby kolejny dzień spędzić nad wodą, ale okazało się, że do najbliższej plaży jest spory kawałek, a my zamknęliśmy rowery na bezpieczny nocleg. Pozostał nam spacer po Starym Mieście, obiadek w greckiej restauracji i wieczorna impreza w pokoju. Miłym akcentem było wypatrzenie jubilera, u którego wieki temu wybrałem pierścionek zaręczynowy ;c).
Od razu opiszę dzień kolejny, bo rowerowo zawierał tylko dojazdy do/z dworca i grzech nań poświęcać wpis na bikestats osobny.
Podróż pociągiem minęła spokojnie. Tym razem mieliśmy wykupione bilety na wszystkie rowerki. Na wejście był delikatny zonk, bo się okazało, że inni rowerzyści nie mieli wykupionych i pozajmowali zarówno wieszaki, jak i nasze miejsca siedzące. Z wieszakami nie walczyliśmy, ale miejsca siedzące udało nam się wynegocjować.
Częstochowa powitała nas piękną pogodą, która... na wysokości ogródków działkowych przy Bór - Wypalanki przekształciła się w oberwanie chmury. Zanim dojechaliśmy pod nasz blok, byliśmy przemoczeni do suchej nitki. Tym bardziej mnie zdenerwowali Michał z Olą, bo nie chcieli wejść się osuszyć. Jedynie Waldek z Wiolą uniknęli prysznica - okazało się, że lało tylko w naszej okolicy.
Ale wyprawa - jak zwykle - SUPER!

P.S.
Moja Ania jechała w tym roku na rowerku wyposażonym w elektryczne wspomaganie i... był to strzał w dziesiątkę. Ania obawiała się trochę podjazdów, których na Warmii i Mazurach jest chyba... więcej niż w górach ;c). Rower z elektrycznym Turbo spisywał się super. W warunkach naszej wyprawy przejeżdżał dwa dni bez ładowania (ponad 110 km). Ładowarka działała nocą przez ok. 8 godzin i znowu można było pokonywać taki dystans. Wyczulona moimi radami Ania coraz sprytniej posługuje się przerzutkami, co wydatnie poprawia ekonomikę jazdy. Dla ludzi, którzy obawiają się, że odstają kondycyjnie od reszty peletonu - gorąco polecam tego typu konwersję roweru. To był bardzo dobry zakup.
Kategoria Rodzinnie, Wyprawy


Dane wyjazdu:
49.00 km 02:46 h
17.71 km/h:
Maks. pr.:46.90 km/h

Rodzinnie: Gdańsk - Olsztyn (dzień IV)

Wtorek, 29 maja 2018 · dodano: 17.07.2018 | Komentarze 0

Pożegnanie z przyjaciółmi nie było tak wylewne jak zwykle z dwóch powodów. Po pierwsze nie było ich rano w domu - musieli iść do pracy, a po drugie - nie było ostateczne, ale o tym później. Natomiast gospodarzy godnie zastąpiły ich Córy. Zjedliśmy razem śniadanie i ruszyliśmy dalej. Tym razem planowaliśmy wcześniej dojechać na miejscówkę w Kretowinach i skorzystać ze słońca nad brzegiem jeziora Narie. Ciężko mi się opisuje drogę, bo minęło już sporo czasu, a ja pamiętam jedynie, że na Warmii i Mazurach jest po prostu pięknie. Drogi którymi jechaliśmy są mało uczęszczane, często zjeżdżaliśmy na szutry i ubite drogi gruntowe. Raj dla turystów rowerowych. Skwar tego dnia był naprawdę okrutny, tym większe oczekiwania mieliśmy co do popołudniowego plażowania.
Nocleg w Kretowinach rezerwowaliśmy podczas krótkiego postoju w trasie. Gospodarz obiecał podjechać i przygotować go w ciągu godzinki (widocznie byliśmy pierwszymi gośćmi w tym roku). Domek był na sporej górce, ale za to przytulny i z miejscem na grilla. Miało to znaczenie, bo gdy dojechaliśmy w końcu na plażę, pomyśleliśmy sobie, żeby zaprosić do nas Przyjaciół z Dobrego Miasta. Dla nich to tylko 40 minut samochodem. Poleżeliśmy na plaży, wykąpaliśmy się i gdy ekipa była już w komplecie wróciliśmy na wieczorne pogaduchy do domku. Siedzieliśmy do późnej nocy, atakowani przez komary (żeby nie było, że było, że sama słodycz nas spotyka).
Kategoria Rodzinnie, Wyprawy


Dane wyjazdu:
54.52 km 03:24 h
16.04 km/h:
Maks. pr.:42.00 km/h

Rodzinnie: Gdańsk - Olsztyn (dzień III)

Poniedziałek, 28 maja 2018 · dodano: 17.07.2018 | Komentarze 0

Rano dzień rozpocząłem od naprawienia opony. Potem szybkie śniadanko w towarzystwie Sublokatora. Okazało się, że miejscówkę na wyłączność udało nam się załatwić tylko dlatego, że pracownik lasów państwowych, który wynajmuje tam stale pokój, wyjechał na weekend. Ale dzięki temu usłyszeliśmy wiele ciekawego na temat szacowania drzew pod kątem wycinki itp. Bardzo edukacyjne śniadanie. Po śniadaniu wsiedliśmy na rowery i potoczyliśmy się w stronę Sanktuarium w Krośnie. Plan budowli był wzorowany na budynku sanktuarium w Świętej Lipce i obiekt robi naprawdę duże wrażenie. Tym razem uznałem mój strój za zbyt swobodny i nie wchodziłem do środka, ale zrobiłem kilka fotek na zewnątrz.
Było bardzo gorąco, pojechaliśmy dalej w kierunku Ornety. Tego dnia mieliśmy zaplanowany nocleg u Przyjaciół w Dobrym mieście. Czekał nas wieczór przy grillu i pogaduchach. Ale na razie pedałowanie. W Ornecie zjedliśmy pyszny obiadek. Podczas długiego przejazdu aleją wśród łąk Michał nie omieszkał uruchomić drona, którego jakoś przemycił w sakwie. Tak więc z tej wyprawy będziemy mieć nie tylko zdjęcia, ale i filmy... LOTNICZE!
Do Dobrego Miasta dojechaliśmy wczesnym wieczorem i... było jak zawsze super! Spędziliśmy razem czas do późnej nocy wspominając dawne czasy i snując plany na przyszłość.
Kategoria Wyprawy, Rodzinnie