Info

avatar Jestem Mariusz z Częstochowy. Od 13 września 2010 r przejechałem 26520.74 kilometrów, głównie po asfalcie (dlatego tylko 2627.86 w terenie). Jeżdżę z prędkością średnią 17.64 km/h.
Więcej o mnie. button stats bizkestats.pl 2024 button stats bizkestats.pl 2023 button stats bizkestats.pl 2022 button stats bizkestats.pl 2021 button stats bizkestats.pl 2020 button stats bizkestats.pl 2019 button stats bizkestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy markon.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Wyprawy

Dystans całkowity:6326.41 km (w terenie 1238.40 km; 19.58%)
Czas w ruchu:375:51
Średnia prędkość:16.83 km/h
Maksymalna prędkość:73.70 km/h
Suma podjazdów:6915 m
Liczba aktywności:86
Średnio na aktywność:73.56 km i 4h 22m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
71.54 km 04:12 h
17.03 km/h:
Maks. pr.:45.10 km/h

Wschodnia granica - dzień II

Poniedziałek, 24 maja 2021 · dodano: 13.07.2021 | Komentarze 0

Drugiego dnia nie wstaliśmy tak żwawo mimo, że do przejechania był ciut dłuższy dystans. Leniwie wstaliśmy, śniadanie zjedliśmy i w drogę... Pogoda wymarzona, ciepło, słońce. Kilometry znikały spod koła. Tego dnia dostaliśmy lekko w kość, bo mapy.google (tym razem nie Garminek) poprowadził nas alternatywnymi piachami równolegle do głównej drogi. Natomiast widoki rekompensowały trudy pedałowania. Wokół łąki i pola rzepaku, a przed nami Krynki. Dojechaliśmy zmęczeni, ale uśmiechnięci. Jeszcze przyfarciło nam się wieczorem, bo gdy wyszliśmy szukać lokalu na kolację, właściciel dostrzegł nas przez szybę i otworzył gospodę specjalnie dla nas. Spędziliśmy urocze chwile racząc się lokalnymi specjałami, przy gitarce, w przerwach słuchając dobrej muzy. Tej nocy nie poszliśmy spać zbyt szybko...




Dane wyjazdu:
43.62 km 02:53 h
15.13 km/h:
Maks. pr.:47.50 km/h

Wschodnia granica - dzień I

Niedziela, 23 maja 2021 · dodano: 13.07.2021 | Komentarze 0

Po roku oczekiwania, na reszcie! Mimo stresów związanych z pandemią udało nam się dograć terminy i tym razem w ośmioosobowym składzie ruszyć w kolejny etap naszej rodzinnej wyprawy dookoła Polski. Wprawdzie dwa lata temu zakończyliśmy nasz rajd po pojezierzach w Suwałkach, aby w zeszłym roku zrobić mały rekonesans wokół Puszczy Białowieskiej, natomiast tym razem start został dogadany w Augustowie, gdzie zaplanowaliśmy pierwszy nocleg. Pomyśleliśmy, że po całym dniu w podróży, ciężko będzie się siadało na rowery i... mieliśmy rację. Ponadto całą sobotę padało i droga z Częstochowy do Augustowa pogodna była tylko ze względu na atmosferę w naszym czerwonym autobusie. Michał stanął na wysokości zadania i zorganizował transport - samochód, gdzie cała nasza ósemka wygodnie się rozsiadła, a rowery bezpiecznie spoczęły w przestrzeni bagażowej. Do Augustowa dojechaliśmy późnym popołudniem, przy kolacji opracowaliśmy plan na dzień kolejny i w niedzielę raniutko ruszyliśmy w pierwszy etap - "rozgrzewkowy". Etap nie był długi, w sam raz aby zobaczyć jak bardzo rowery się stęskniły za połykaniem kilometrów. Najpierw rowerostradą z przystankami nad ostatnimi jeziorami Pojezierza Suwalskiego, aby później zagłębić się w okwiecone konwaliami lasy. W doskonałych humorach dojechaliśmy do Dąbrowy Białostockiej, gdzie mieliśmy zaplanowany nocleg. Rozgościliśmy się w super kwaterce, a trzech z nas poszło pieszo na zaku... no dobra... na kebab mieliśmy ochotę ;c) Udało nam się zdążyć przed deszczem i w ten sposób rozpoczęliśmy naszą pełną farta zabawę z pogodą. Uprzedzę fakty - na tej wyprawie, chociaż prognozy straszyły deszczem, mżawka dopadła nas tylko raz i na krótko.


Dane wyjazdu:
89.25 km 05:47 h
15.43 km/h:
Maks. pr.:60.80 km/h

Finał wyprawy dookoła Polski - dzień VI

Poniedziałek, 13 lipca 2020 · dodano: 31.07.2020 | Komentarze 3

Ostatniego dnia obudziliśmy się bardzo zmotywowani. Ja przed sobą miałem ostatni odcinek pętli - dziś miałem dotrzeć do Zgorzelca, skąd w 2011 roku ruszyłem z Waldkiem w tą przygodę. Wszystkim udzieliło się moje podniecenie i nawet na plan dalszy zeszło komentowanie spływających wyników drugiej tury wyborów prezydenckich. Maciek wytyczył trasę tak, byśmy nie musieli jechać w oparach spalin. Ruszyliśmy raźno, po drodze zjeżdżając tylko na moment do serwisu rowerowego, by upewnić się, że z rowerem Abovo jest wszystko w porządku. Trasa tego dnia także miała kilka podjazdów, ale jechało się generalnie po płaskim, więc można było cieszyć (niezalane potem) oczy mijanymi krajobrazami. Z ciekawych miejsc tego dnia - Zamek Czocha. Wjechaliśmy tam na pół godzinki i zrobiliśmy sesję zdjęciową na dziedzińcu. Ale przede wszystkim cieszyłem się na wjazd do Zgorzelca. Gdy pojawiła się tablica kierunkowa, aż nabrałem skrzydeł - reszta ekipy skomentowała podkręcenie tempa. W samym Zgorzelcu pomyliłem drogę i zanim znaleźliśmy most, którym lata temu wjechaliśmy na Oder-Neisse Radweg.


Zgorzelec 2011 - start...

Trochę trwało, zanim udało nam się wyreżyserować fotkę przypominającą zdjęcie sprzed lat. I już... koniec...



Zgorzelec 2020 - finał.

Chóry anielskie nie zabrzmiały, trzeba było zwijać się, żeby przed nocą zdążyć do Jędrzychowic, gdzie zorganizowaliśmy ostatni nocleg. Hostel w pierwszym momencie wywołał delikatną.... konsternację, ale później okazało się, że naprawdę warunki do spania były spoko, a dla naszych rowerów znaleziono bezpieczne miejsce w garażu. Skoczyliśmy jeszcze całą ekipą do Biedronki, żeby zrobić zakupy na kolację i na drogę.
O świcie szybki przelot na dworzec, we Wrocławiu przesiadka i przed południem byliśmy w Częstochowie.

Wypadałoby podsumować...
Wyprawę zainicjował Waldek w 2011 roku, proponując przejechanie zachodniej granicy Polski korzystając z wytyczonej przez Niemców Oder-Neisse Radweg. Gdy po 4 dniach wraz z poznanym w pociągu Mietkiem dojechaliśmy do Świnoujścia zakiełkował pomysł, żeby kontynuować wyprawę. Do kolejnego etapu przyłączyła się Agnieszka Abovo (towarzyszył nam także wóz techniczny z Darkiem). Niestety, etap ten został brutalnie przerwany kontuzją Waldka, dlatego Wybrzeże dokończyliśmy dopiero w 2013 roku z Maćkiem "Gagarem". 1014 moje ulubione pojezierza Warmińskie, Mazurskie i Suwalskie które przejechaliśmy w towarzystwie Agnieszki, Maćka i Roberta, dojechał do nas jeszcze Jarek. Ściana wschodnia z metą w Zamościu - ubyło wprawdzie Jarka, ale dołączyli: Michał, Wojtek "Voit", Jacek "Michaill", tak więc peleton liczył już 8 osób! Potem był rok przerwy. Perturbacje spowodowały, że ani ja, ani Waldek nie mogliśmy jechać. Następnego roku wydawało się, że wracamy do pętli. Niestety - okazało się w ostatniej chwili, że Waldek w ostatniej chwili dowiedział się, że nie może jechać, a w kolejnych latach także coś zawsze komplikowało temat. Co rok namawiałem Waldka, że wrócę do Zamościa i ogarniemy wyprawę we dwóch do końca - zawsze coś stawało na drodze :c(. W każdym razie - Bieszczady w 2017 roku przejechaliśmy w składzie: ja, Agnieszka, Maciek, Wojtek, dołączyli też Agnieszka "LadyAga", Przemek "przemo2" i Marka "marcus2902". W 2018 roku kolejna przymusowa przerwa, ale nie traciłem wiary, że uda się dokończyć. Udało się - 2019 etap do Wisły i wreszcie w tym roku od Bielska-Białej do Zgorzelca...
Co będę wspominał podliczając dodane do bikestats dzięki wyprawie 3400 km?
Cudownych ludzi, których rowerowa pasja pozwoliła spotkać się nam na drodze i którzy dla mnie są najważniejszym walorem wyprawy.
Cudowne krajobrazy - rower pozwala delektować się widokami, zjechać z utartych szlaków, dotrzeć do miejsc, do których drogowskazy umykają, gdy mkniemy samochodem słuchając muzyki.
Dopięcie tematu do końca - jestem dumny, bo konsekwentnie udało mi się zakończyć przedsięwzięcie zaplanowane na tak długi okres czasu, gdy każdego roku zdarzyć się mogły (i zdarzały) przeszkody, które mogły przekreślić wszystkie plany.
Co jeszcze.... udało się zarazić pomysłem innych. Wszyscy, którzy dołączali do nas po drodze deklarują, że chcą też mieć swój finał pętli - jest więc możliwość kontynuowania tego wpisu ;c).
Baaaa.... Małżonki - moja, Waldka i Michała - pozazdrościły nam wyprawy i od 3 lat mamy swoją Rodzinną wyprawę którą zaczęliśmy w Świnoujściu, a w zeszłym roku dojechaliśmy do Suwałk. W tym roku w związku z koronawirusem objazd przerwaliśmy (chwilowo - mam nadzieję), ale udało nam się wyskoczyć do Hajnówki i spędzić cudowne 2 rowerowe dni w Puszczy Białowieskiej. Rower, który dla naszych połowic bywa mężowskim hobby tak czasochłonnym jak wędkarstwo, tym razem zjednoczył rodziny we wspólnym kręceniu - więc...
KRĘCIMY DALEJ RAZEM!




Dane wyjazdu:
82.09 km 04:54 h
16.75 km/h:
Maks. pr.:65.30 km/h

Finał wyprawy dookoła Polski - dzień V

Niedziela, 12 lipca 2020 · dodano: 30.07.2020 | Komentarze 0

Niedziela... pogodny poranek, śniadanie. Dzień rozpoczął się od pożegnania z Jackiem "Michaill'em", który musiał wracać do domu - spakował się szybko i ruszył w stronę Wrocławia. My też długo nie siedzieliśmy. Symboliczna fotka i trzeba było startować pod górę w stronę Walimia. W Walimiu Maciek "Gagar" dopisał się do listy wyborców. Część z nas miała zaświadczenia, ale Maciek musiał właśnie w Walimiu stawić się, by spełnić swój obywatelski obowiązek. Zagłosowaliśmy i byliśmy gotowi do dalszej drogi. Gotowi, ale nieźle w kość dał nam już ten pierwszy podjazd. Dzień jeśli chodzi o pogodę do jazdy był super, natomiast powoli zaczęły dawać znać o sobie trudy dni poprzednich. Jechało się coraz trudniej, zwłaszcza, że pierwsze 25 km tego dnia było nieustającym podjazdem. Gdy dojechaliśmy w okolice Wrocławia podzieliliśmy ekipę na dwa składy. Przemo od początku wyprawy wspominał, że gdyby trasa przebiegała przez Wałbrzych, mógłby odwiedzić groby bliskich. A ponieważ dziewczyny naprawdę potrzebowały wytchnienia postanowili zjechać do Wałbrzycha i pociągiem dokończyć etap do Jeleniej Góry. Mnie z Maćkiem jechało się tego dnia bardzo dobrze, więc postanowiliśmy jechać zgodnie z planem i dojechać rowerami do Jeleniej Góry. Maciek martwił się tempem jazdy, bo faktycznie do godziny 14.00 przejechaliśmy chyba 25 km tylko - podjazdy, wybory, postoje... Później przestał się martwić. Ruszyliśmy raźno, bo od Wałbrzycha droga była raczej płaska, chyba nawet z tendencją do zjazdów. Zjedliśmy obiad i pomknęliśmy dalej. Zwłaszcza bardzo miło wspominamy zjazd przypominającą Dolinę Prądnika, doliną rzeki Bóbr. Do Jeleniej Góry wjechaliśmy k. 19.00, gdzieś w okolicach lotniska, bo zapamiętałem szybowiec podnoszony do lotu wyciągarką. Tuż przed wjazdem do miasta zatrzymał nas na moment szlaban - wjeżdżał jakiś pociąg. Maciek śmiał się, że pewnie reszta ekipy właśnie dojeżdża pociągiem do celu, i... okazało się, że miał rację. Gdy przemknęliśmy koło dworca i stanęliśmy na moment w sklepie, zadzwoniliśmy do teamu B. Okazało się, że też są w sklepie, po drugiej stronie torów :cP. Tak więc w miejscu noclegu, którym tego dnia był hostel na terenie byłej jednostki wojskowej zjechaliśmy się niemal w jednym momencie. Gdy się rozgościliśmy, pomknąłem jeszcze na stację paliw, żeby kupić napoje na wieczorną posiadówkę. Tym razem rozmawialiśmy głównie na tematy polityczne, zastanawiając się jakie będą wyniki wyborów...




Dane wyjazdu:
42.72 km 02:51 h
14.99 km/h:
Maks. pr.:38.60 km/h

Finał wyprawy dookoła Polski - dzień IV

Sobota, 11 lipca 2020 · dodano: 29.07.2020 | Komentarze 0

Ta sobota już prognozami spędzała mi sen z powiek. Wiedziałem, że jeśli będzie padało tak, jak zapowiadają, nie będzie możliwości zrealizowania etapu i dojechania do Walimia. Miało padać, a lało... Etap był zaplanowany na ponad 80 km, pogoda gwarantowała, że po 5 minutach jazdy będziemy przemoczeni i przemarznięci. Stąd decyzja - dojeżdżamy do jednej z najbliższych stacji kolejowych w Ziębicy i łapiemy pociąg do Świdnicy. Powinniśmy w ten sposób ominąć deszcz, który wiatr wiał od zachodu na wschód. Po raz drugi nagięliśmy zasady wyprawy, ale o ile dnia powszedniego może trochę na wyrost, tak w tą sobotę nie dalibyśmy rady pokonać takiego dystansu w deszczu. Dojazd do Ziębic też nie był prosty. Na starcie mała pomyłka nawigacyjna spowodowała, że dołożyliśmy sobie ze 2 km terenem, a później brnęliśmy powoli w ulewie próbując wmówić sobie, że już niedaleko. Jakoś udało nam się dotrzeć do Ziębic i znaleźć super lokal z pysznym i tanim jedzeniem. Zrzuciliśmy mokre ciuchy, żeby choć przez chwilę się rozgrzać. Ja jeszcze nie byłem głodny, dlatego tylko rozgrzałem się zupką, ale później żałowałem, że nie poszedłem na całość. Do pociągu mieliśmy ponad godzinę, wyschnęliśmy trochę i pomknęliśmy na dworzec. Godzinka w pociągu wróciła nam krążenie i nadzieję, że to jeszcze będzie rowerowy dzień - im dalej na zachód, deszcz słabł, a gdy wysiedliśmy w Świdnicy nie padało w ogóle. Ja nie jadłem w Ziębicach, dlatego najpierw musiałem zjeść obiad. I ruszyliśmy...
Mimo, że dużą część dystansu tego dnia pokonaliśmy pociągiem, okazało się, że dojazd do Walimia da nam satysfakcję pokręcenia na rowerach. Droga była piękna, ale wymagająca. Tym razem ja zbłądziłem. Całość ekipy nawigowana przez Maćka skręciła w którymś momencie tak, że zobaczyli bardzo malowniczy fragment trasy wokół zapory na Jeziorze Bystrzyckim, a mnie Garmin wyprowadził zajeeee....fajnym podjazdem przez Zagórze Śląskie, obok Zamku Grodno - którego jednak nie zobaczyłem, bo chciałem dogonić ekipę.
Gdy zjechałem w stronę jeziora i skręciłem w stronę Walimia dogoniłem Maćka (pozostała część ekipy nie dotarła do skrzyżowania, którym ja wjechałem na szlak). Z Maćkiem zaczęliśmy kilkukilometrową wspinaczkę do miejsca naszego noclegu. Podjazd był naprawdę żmudny. Z radością zsiadłem z roweru i wypiłem zasłużone piwo. Maciek nie zrobił po drodze zakupów dla siebie i musiał zebrać siły na 1,5 km podjazd do Walimia. Ja natomiast mogłem na ławeczce poczekać na resztę ekipy. Nocleg mieliśmy zamówiony w pensjonacie Biała Sowa - bardzo klimatyczny budynek po dawnym ośrodku wypoczynkowym, z przeuczynną gospodynią - udało się nam znowu uprać ciuszki. Miałem trochę czasu i pokleiłem dętki, które dwa dni wcześniej uszkodziłem, przesmarowałem łańcuch... a później siedzieliśmy sobie w "świetlicy" i rozmawialiśmy na tematy "nie tylko polityczne".
Tego dnia podjąłem też decyzję o zmianie licznika rowerowego. Przy mocniejszych opadach wyłącza się i przestaje zliczać dane - stąd dystanse końcówki dojazdu z Nysy do Otmuchowa i przejazd z Otmuchowa do Ziębic na pewno jest zaniżony o kilka km. Chyba firma Sigma wróci do łask ;c).




Dane wyjazdu:
57.54 km 03:35 h
16.06 km/h:
Maks. pr.:53.20 km/h

Finał wyprawy dookoła Polski - dzień III

Piątek, 10 lipca 2020 · dodano: 28.07.2020 | Komentarze 2

O ile poprzedni dzień był gorący, to na ten zapowiadano skwar. Ale zanim to nastąpiło, miałem możliwość przekonać się jak działa system online wizyt lekarskich. Od środy czułem, że mam jakiś problem ze ślinianką, byłem delikatnie opuchnięty i czułem bolesność w okolicy ucha. Wstałem o 6.00 rano, patrzę w lustro, a tam... prawa strona twarzy spuchnięta jak balon. Już dzień wcześniej wstąpiłem do apteki, ale bez recepty aptekarz mógł mnie wesprzeć jedynie ibupromem. Tym razem zalogowałem się z telefonu, zapłaciłem i umówiłem wizytę online. Trochę byłem zdezorientowany, bo w "pokoju online" lekarz się nie pojawił o wyznaczonej godzinie, ale na szczęście pół godziny później dostałem smsa z adresem e-mail. Szybka wymiana wiadomości (wraz z fotką mojej fatalnie wyglądającej twarzy) i dostałem kod recepty. Przy pierwszej okazji wykupiłem leki i do powrotu z wyprawy uporałem się ze stanem zapalnym. Po załatwieniu spraw zdrowotnych zjedliśmy obfite śniadanie i ruszyliśmy w drogę. Na ten dzień zapowiadany był upał - prognozy się spełniły co do joty. Ale jechaliśmy sobie raźno przecinając ponownie terytorium naszych południowych sąsiadów. Tego dnia mieliśmy kilka usterek. Przemo musiał zorganizować punkt serwisowy w czeskiej gospodzie i poprawić działanie hamulców Agnieszki. Ja oczywiście zapomniałem uruchomić relive po którymś z postojów, więc przycięło mi trochę odcinek do Prudnika. Po obiedzie w Prudniku zauważyłem, że zeszło mi powietrze z koła i trzeba było zorganizować dętkę. Później jeszcze musiałem wrócić na stację paliw, żeby dopompować rower. Gdy dogoniłem ekipę za Prudnikiem właśnie trwała narada wojenna. Okazało się, że tego dnia zmitrężyliśmy za dużo czasu, żeby o rozsądnej godzinie dojechać na nocleg do Otmuchowa. Ponieważ wiedziałem, że podczas tegorocznej wyprawy nie unikniemy raczej naruszenia zasady niezsiadania z rowerów, zgodziłem się ze zdaniem grupy - musimy odejść od ortodoksyjnego podejścia i skorzystać z pociągu. Skorzystanie z pociągu wymagało od nas dość ostrego sprintu do stacji w Szybowicach - wszystko się udało. Wsiedliśmy w pociąg, który dowiózł nas do Nysy - w ten sposób skróciliśmy dystans o 30 km, co pozwoliło nam spędzić półtorej godziny na plaży. Wykąpani, wygrzani, ruszyliśmy dalej w pierwszych kroplach deszczu, który po chwili zmienił się w nawałnicę. Jechałem na przedzie z Maćkiem i mieliśmy dużo szczęścia, bo w momencie, gdy zaczynała się ulewa znaleźliśmy wiatę przystanku autobusowego. Tak więc ulewa pozostawiła nam wspomnienia związane z odpoczynkiem i podziwianiem tęczy. Gorzej z pozostałymi członkami ekipy. Okazało się, że Przemo złapał gumę i zanim znaleźli suchsze miejsce, wszyscy przemokli do suchej nitki. Wszyscy, oprócz Abovo, która miała szansę przetestować swoje nowe spodnie "wodery" - ona zmokła tylko od pasa w górę ;c). Niektórzy narzekali trochę na plażowanie, przez które na nocleg dojechaliśmy i tak nie za wcześnie, ale ja nie. Bardzo fajnie jest na wyprawie znaleźć takie chwile, które urozmaicają nakręcanie kilometrów na koła. Nocleg - hostel z dostępem do pralki w odległości kilometra od Biedronki - czyli wszystko czego potrzeba. Poszliśmy spać z troską patrząc na prognozy pogody na następny dzień. Miało lać jak z cebra...




Dane wyjazdu:
68.06 km 04:31 h
15.07 km/h:
Maks. pr.:59.00 km/h

Finał wyprawy dookoła Polski - dzień II

Czwartek, 9 lipca 2020 · dodano: 28.07.2020 | Komentarze 0

Poranek obudził nas przepiękną pogodą. Gdy jedzie się tak dużą ekipą, trudno o rygor dotyczący godziny wyjazdu, stąd zbieranie się zajęło nam trochę czasu. Gdy już ruszyliśmy, po dosłownie kilku kilometrach zauważyliśmy kusząco wyglądającą altanę, gdzie siedliśmy na ponad pół godzinki. Jechaliśmy dalej, a słoneczko przygrzewało coraz mocniej. Tego dnia pierwszy raz wjechaliśmy na teren Czech. Przekraczanie granic było kolejnym potencjalnym problemem, który przed wyprawą kazał mi odsuwać jej termin. Gdy granice były zamknięte, trzeba byłoby trzymać się polskiej strony, żeby nie naruszyć przepisów epidemicznych. Na szczęście zasady trochę poluzowano, a my, pamiętając o bezpieczeństwie, mieliśmy możliwość od czasu do czasu skrócić dystanse. Tego dnia było to szczególnie istotne. Temperatura wzrosła przekraczając 30 stopni, jechało się miło i przyjemnie, ale każdy postój wyciskał szóste poty. Ciekawostką mijaną po drodze był staw po czeskiej stronie, który na odcinku ok. 100 m miał "spust wody" - wyłożone kamieniami obniżenie terenu poniżej lustra wody. Poziom stawu utrzymywany był przez ciąg umocowanych na sztorc desek. Aż kusiło zobaczyć co się stanie, gdyby jedną taką deskę poruszyć ;c). Zakupy zrobiliśmy w Czechach, przeskoczyliśmy na polską stronę i stromym podjazdem wspięliśmy się do Pietrowic, gdzie mieliśmy zamówiony nocleg w obiekcie hotelowym na Campingu nr 240. Jeśli przy pierwszym naszym noclegu obiekt z wierzchu nie zapowiadał super komfortu, który w niższej cenie oferowały Krzyżanowice. Camping ładnie położony, ale obiekty... Da się przenocować, ale nastawić się trzeba na pokoje z lat 70'ych, nie za czyste, nie za świeże, brak choćby czajnika, o pralce nie wspominając. Delikatną krytykę zamieszczam w celach informacyjnych dla osób, które by planowały wycieczki w tamtych okolicach, bo w sumie mnie spało się super.
Jedyna przykrość - na wyprawę zabrałem ze sobą gitarkę, która zawsze dotychczas towarzyszyła nam przy ogniskach i powodowała, że towarzystwo było rozśpiewane. Rozpaliliśmy ognisko, wybrzmiały pierwsze dźwięki i... pękła struna. Instrument pozostał do końca wyprawy w worku. Struny już wymieniłem i nie przewiduję takich zmartwień następnym razem ;c).




Dane wyjazdu:
87.00 km 05:11 h
16.78 km/h:
Maks. pr.:62.70 km/h

Finał wyprawy dookoła Polski - dzień I

Środa, 8 lipca 2020 · dodano: 27.07.2020 | Komentarze 0

Rok temu, kończąc kolejny etap naszego Rajdu dookoła Polski zdałem sobie sprawę, że kolejny etap będzie finałowy. Pozostał do przejechania odcinek od Wisły do Zgorzelca i wszystko wskazywało na to, że pętla zostanie w tym roku zamknięta. Wszystko wskazywało, ale sytuacja epidemiczna wyhamowała troszkę mój optymizm. Maj się zbliżał, a kwestie bezpieczeństwa kazały wstrzymywać się z decyzją o wyjeździe. W czerwcu, gdy sytuacja trochę okrzepła, a ja miałem już za sobą wspaniałą rodzinną wycieczkę w okolice Białowieży, nieśmiało zagadnąłem na grupie, czy ktoś dopuszcza temat wyjazdu w tym roku. Okazało się, że wszystkim w kość dało kilkumiesięczne unikanie kontaktów i każdy myśli, czy nie czas ostrożnie zacząć jednak ruszać się z domów. Tak więc padła propozycja terminu, delikatne modyfikacje, żeby jak najwięcej ludzi mogło się przyłączyć. Niestety nie wszyscy, którzy towarzyszyli mi dotychczas mogli jechać. Najbardziej zmartwiło mnie, że Waldek także w tym roku nie brał pod uwagę wypadu. Przyjdzie mi kiedyś siłą zabrać go do Zamościa i pomóc mu w podjęciu decyzji o dokończeniu wyprawy.
O świcie w środę 8 lipca na Dworcu czekali już na mnie Maciek "Gagar" i Jacek "Michaill". Po chwili dołączyła Agnieszka "Abovo". Na pierwszej  stacji dołączyli do nas Agnieszka "Lady Aga" i Przemek "Przemo". I w tym 6-cio osobowym składzie ruszyliśmy pociągiem w stronę Bielska-Białej, gdzie miał zacząć się nasz tegoroczny etap.
Na dworcu kawka, wypłata z bankomatu, startowa fotka, na siodełka i w drogę! Najpierw sprawnie wyjechaliśmy z miasta, chwila postoju przy sklepie, pierwsze podjazdy... Garminek prowadził nas tak, byśmy za dużo czasu na głównych drogach nie spędzali. Gdy zbliżyła się pora obiadowa, nadrobiliśmy kilka kilometrów i podjechaliśmy do restauracji przy stacji paliw. Obiad był smaczny i tani (i oby tak zawsze). Maciek postarał się, żeby trasa nie była monotonna. Jeszcze przed wyjazdem wyszukał kilka szlaków, na które konsekwentnie nas wprowadzał - i tak np. przejechaliśmy się fragmentem Żelaznego Szlaku Rowerowego. W okolicach Jastrzębia Zdroju skorzystaliśmy z pomocy tamtejszego rowerzysty. Przebudowy dróg spowodowały, że utrzymanie się na wytyczonym szlaku bez wsparcia okazałoby się niemożliwe. Dojeżdżając już w okolice noclegu, zajechaliśmy jeszcze na "podwieczorek" do usytuowanej przy drodze karczmy. Przysiedliśmy tam na moment licząc na przeczekanie deszczyku, który w międzyczasie zaczął delikatnie padać. W momencie zrobiło się bardzo chłodno. Temperatura w ciągu godziny obniżyła się o jakieś 10 st. Jeszcze 5 km wcześniej jechałem w krótkim rękawku, założyłem kurtkę, żeby delikatnie się osłonić przed deszczem, a w lokalu już myślałem, czy nie wyciągnąć z sakwy bluzy. Nocleg tego dnia wynajęliśmy w Krzyżanowicach i był to bardzo dobry wybór. Mieliśmy delikatny problem ze znalezieniem Hostelu, bo Garmin miał błąd w bazie adresów, ale okazało się, że mamy możliwość schować rowery w dużym garażu, a także skorzystać z pralki. Po kolacji siedliśmy i wiedliśmy do nocy dyskusje na tematy nie tylko polityczne ;c).




Dane wyjazdu:
54.58 km 03:34 h
15.30 km/h:
Maks. pr.:69.20 km/h

Dookoła Polski - Beskidy - dzień IV

Niedziela, 9 czerwca 2019 · dodano: 15.07.2019 | Komentarze 0

I to już ostatni dzień naszej górskiej przygody. Pozostało dotrzeć z Żywca do Wisły, skąd mieliśmy popołudniu pociąg powrotny. W stronę Szczyrku jechało się miło i przyjemnie, i tylko nasi wędrowcy delikatnie sygnalizowali, że w Szczyrku bajeczny klimat się skończy, bo trzeba będzie jakoś na Salmopol się wspiąć powolutku.
W Szczyrku powspominałem czasy liceum, gdy byłem siatkarzem kadry makroregionu. W Szczyrku przypadło mi spędzić jeden z obozów szkoleniowych, po razem z Rakowem byłem na obozie w Szczawnicy, gdzie trener mojego klubu wyznał, że nie widział takiego skoku formy u zawodnika. Bardzo mnie wtedy ucieszył tą opinią.
Przejechaliśmy bulwarem obok COSu, zrobiliśmy pamiątkowe fotki pod skocznią narciarską i powolutku zaczęliśmy wspinać się pod Przełęcz Salmopolską. Tego dnia słoneczko świeciło dość mocno, a podjazd naprawdę jest dłuuuuuugi i w niektórych miejscach stromy. Zrobiłem sobie dwie króciutkie przerwy - jedną na wysokości kościoła, a drugi przy polanie Pośrednie. W sumie jechało się bardzo dobrze. Bardziej niż trudy podjazdu dawali się we znaki motocykliści i co niektórzy kierowcy. Motocykliści kładli się w zakrętach traktując nas jako punkty odniesienia które trzeba ominąć, ale niekoniecznie szerokim łukiem. Samochody też czasami mijały się ryzykownie zważając raczej na to, co dzieje się na środku drogi, a nie przy poboczu. W każdym razie udało nam się bezkolizyjnie dotrzeć na szczyt, gdzie czekała nas nagroda - godzinka leżenia na trawce z twarzami wystawionymi do słońca. Zjazd z Salmopolu to sama przyjemność. Nie rozwinąłem tym razem maksymalnej prędkości, bo zakręty były dość często i nie widać było co jest za nimi, ale miałem przyjemność wyprzedzić na zjeździe samochód. Widok twarzy kierowcy - bezcenny...
Zjechaliśmy bezpiecznie na dół i poszukaliśmy miejsca na obiadek. Po obiedzie pozostało tylko zrobić zakupy i powolutku potoczyć się w stronę stacji Wisła-Głębce. Na Dworcu rozłożyliśmy się na trawce, bo obsługa pociągu niezbyt się skłaniała ku wpuszczeniu oczekujących do klimatyzowanego wnętrza. Podróż minęła nam spokojnie...
Chciałem podziękować Abovo, Helence, LadyAga, Maćkowi, Michaill'owi, Markusowi, Przemowi i Krzysztofowi za cudowne kilka dni. Nie było mi dane z Wami jechać od Tarnowa, ale cieszę się, że udało mi się pogodzić pracę z innymi obowiązkami... Bo ja po prostu muszę objechać tą Polskę dookoła. Do następnego roku!




Dane wyjazdu:
39.04 km 02:28 h
15.83 km/h:
Maks. pr.:65.80 km/h

Dookoła Polski - Beskidy - dzień III

Sobota, 8 czerwca 2019 · dodano: 15.07.2019 | Komentarze 0

Trzeci (dla mnie) dzień górskiego touru rozpoczął się bardzo długim, mozolnym i... uroczym podjazdem z Zawoi. Jechaliśmy leśną szutrową drogą, która powoli i stale pięła się po zalesionym zboczu. Podczas jednego z krótkich postojów udało mi się wypatrzeć w świeżym błotku trop, który znajomi myśliwi bez wahania określili jako ślady niedźwiedzia. Właściciela łapek na szczęście nie spotkaliśmy tym razem. Gdy udało nam się wspiąć na górę, poskładaliśmy znowu peleton i ruszyliśmy szybkim zjazdem. Opisując pierwszy dzień wycieczki zapomniałem wspomnieć o temacie, który dotychczas obcy był nam "jasno-góralom". Gdy zjazd jest stromy i długi, warto przykładać więcej uwagi do używania hamulców. Ponieważ mam v-breaki od zawsze wiedziałem, że ich skuteczność jest uzależniona od skutecznego przewidywania co się może stać, dlatego podświadomie nie żyłowałem ich zbytnio. Natomiast korzystający z tarczówek nabierają do nich więcej zaufania i okazuje się, że w górach to zaufanie nie zawsze jest dobrym doradcą. W każdym razie po jednym ze zjazdów Markus musiał organizować zapasowe klocki, a pozostali ze zdziwieniem patrzyli na błękitnawy nalot na tarczach świadczący o tym, że temperatura zjazdu była... wysoka. 
Nocleg wypadł nam tego dnia w Żywcu. Dojechaliśmy tam późnym popołudniem, schowaliśmy rowery i zaczęliśmy się rozglądać za kolacją. Znaleźliśmy uroczą knajpkę na osiedlu w pobliżu naszego schroniska i czekała nas jeszcze miła niespodzianka. Okazało się, że Voit z rodzinką wraca z Witowa przez Żywiec i dołączył do nas na kolacji. Tak więc znowu wieczorne posiedzenie było w powiększonym, wesołym gronie.