Info

avatar Jestem Mariusz z Częstochowy. Od 13 września 2010 r przejechałem 26019.32 kilometrów, głównie po asfalcie (dlatego tylko 2520.86 w terenie). Jeżdżę z prędkością średnią 17.64 km/h.
Więcej o mnie. button stats bizkestats.pl 2024 button stats bizkestats.pl 2023 button stats bizkestats.pl 2022 button stats bizkestats.pl 2021 button stats bizkestats.pl 2020 button stats bizkestats.pl 2019 button stats bizkestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy markon.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Wyprawy

Dystans całkowity:6055.29 km (w terenie 1167.40 km; 19.28%)
Czas w ruchu:359:16
Średnia prędkość:16.85 km/h
Maksymalna prędkość:73.70 km/h
Suma podjazdów:6915 m
Liczba aktywności:80
Średnio na aktywność:75.69 km i 4h 29m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
68.06 km 04:31 h
15.07 km/h:
Maks. pr.:59.00 km/h

Finał wyprawy dookoła Polski - dzień II

Czwartek, 9 lipca 2020 · dodano: 28.07.2020 | Komentarze 0

Poranek obudził nas przepiękną pogodą. Gdy jedzie się tak dużą ekipą, trudno o rygor dotyczący godziny wyjazdu, stąd zbieranie się zajęło nam trochę czasu. Gdy już ruszyliśmy, po dosłownie kilku kilometrach zauważyliśmy kusząco wyglądającą altanę, gdzie siedliśmy na ponad pół godzinki. Jechaliśmy dalej, a słoneczko przygrzewało coraz mocniej. Tego dnia pierwszy raz wjechaliśmy na teren Czech. Przekraczanie granic było kolejnym potencjalnym problemem, który przed wyprawą kazał mi odsuwać jej termin. Gdy granice były zamknięte, trzeba byłoby trzymać się polskiej strony, żeby nie naruszyć przepisów epidemicznych. Na szczęście zasady trochę poluzowano, a my, pamiętając o bezpieczeństwie, mieliśmy możliwość od czasu do czasu skrócić dystanse. Tego dnia było to szczególnie istotne. Temperatura wzrosła przekraczając 30 stopni, jechało się miło i przyjemnie, ale każdy postój wyciskał szóste poty. Ciekawostką mijaną po drodze był staw po czeskiej stronie, który na odcinku ok. 100 m miał "spust wody" - wyłożone kamieniami obniżenie terenu poniżej lustra wody. Poziom stawu utrzymywany był przez ciąg umocowanych na sztorc desek. Aż kusiło zobaczyć co się stanie, gdyby jedną taką deskę poruszyć ;c). Zakupy zrobiliśmy w Czechach, przeskoczyliśmy na polską stronę i stromym podjazdem wspięliśmy się do Pietrowic, gdzie mieliśmy zamówiony nocleg w obiekcie hotelowym na Campingu nr 240. Jeśli przy pierwszym naszym noclegu obiekt z wierzchu nie zapowiadał super komfortu, który w niższej cenie oferowały Krzyżanowice. Camping ładnie położony, ale obiekty... Da się przenocować, ale nastawić się trzeba na pokoje z lat 70'ych, nie za czyste, nie za świeże, brak choćby czajnika, o pralce nie wspominając. Delikatną krytykę zamieszczam w celach informacyjnych dla osób, które by planowały wycieczki w tamtych okolicach, bo w sumie mnie spało się super.
Jedyna przykrość - na wyprawę zabrałem ze sobą gitarkę, która zawsze dotychczas towarzyszyła nam przy ogniskach i powodowała, że towarzystwo było rozśpiewane. Rozpaliliśmy ognisko, wybrzmiały pierwsze dźwięki i... pękła struna. Instrument pozostał do końca wyprawy w worku. Struny już wymieniłem i nie przewiduję takich zmartwień następnym razem ;c).




Dane wyjazdu:
87.00 km 05:11 h
16.78 km/h:
Maks. pr.:62.70 km/h

Finał wyprawy dookoła Polski - dzień I

Środa, 8 lipca 2020 · dodano: 27.07.2020 | Komentarze 0

Rok temu, kończąc kolejny etap naszego Rajdu dookoła Polski zdałem sobie sprawę, że kolejny etap będzie finałowy. Pozostał do przejechania odcinek od Wisły do Zgorzelca i wszystko wskazywało na to, że pętla zostanie w tym roku zamknięta. Wszystko wskazywało, ale sytuacja epidemiczna wyhamowała troszkę mój optymizm. Maj się zbliżał, a kwestie bezpieczeństwa kazały wstrzymywać się z decyzją o wyjeździe. W czerwcu, gdy sytuacja trochę okrzepła, a ja miałem już za sobą wspaniałą rodzinną wycieczkę w okolice Białowieży, nieśmiało zagadnąłem na grupie, czy ktoś dopuszcza temat wyjazdu w tym roku. Okazało się, że wszystkim w kość dało kilkumiesięczne unikanie kontaktów i każdy myśli, czy nie czas ostrożnie zacząć jednak ruszać się z domów. Tak więc padła propozycja terminu, delikatne modyfikacje, żeby jak najwięcej ludzi mogło się przyłączyć. Niestety nie wszyscy, którzy towarzyszyli mi dotychczas mogli jechać. Najbardziej zmartwiło mnie, że Waldek także w tym roku nie brał pod uwagę wypadu. Przyjdzie mi kiedyś siłą zabrać go do Zamościa i pomóc mu w podjęciu decyzji o dokończeniu wyprawy.
O świcie w środę 8 lipca na Dworcu czekali już na mnie Maciek "Gagar" i Jacek "Michaill". Po chwili dołączyła Agnieszka "Abovo". Na pierwszej  stacji dołączyli do nas Agnieszka "Lady Aga" i Przemek "Przemo". I w tym 6-cio osobowym składzie ruszyliśmy pociągiem w stronę Bielska-Białej, gdzie miał zacząć się nasz tegoroczny etap.
Na dworcu kawka, wypłata z bankomatu, startowa fotka, na siodełka i w drogę! Najpierw sprawnie wyjechaliśmy z miasta, chwila postoju przy sklepie, pierwsze podjazdy... Garminek prowadził nas tak, byśmy za dużo czasu na głównych drogach nie spędzali. Gdy zbliżyła się pora obiadowa, nadrobiliśmy kilka kilometrów i podjechaliśmy do restauracji przy stacji paliw. Obiad był smaczny i tani (i oby tak zawsze). Maciek postarał się, żeby trasa nie była monotonna. Jeszcze przed wyjazdem wyszukał kilka szlaków, na które konsekwentnie nas wprowadzał - i tak np. przejechaliśmy się fragmentem Żelaznego Szlaku Rowerowego. W okolicach Jastrzębia Zdroju skorzystaliśmy z pomocy tamtejszego rowerzysty. Przebudowy dróg spowodowały, że utrzymanie się na wytyczonym szlaku bez wsparcia okazałoby się niemożliwe. Dojeżdżając już w okolice noclegu, zajechaliśmy jeszcze na "podwieczorek" do usytuowanej przy drodze karczmy. Przysiedliśmy tam na moment licząc na przeczekanie deszczyku, który w międzyczasie zaczął delikatnie padać. W momencie zrobiło się bardzo chłodno. Temperatura w ciągu godziny obniżyła się o jakieś 10 st. Jeszcze 5 km wcześniej jechałem w krótkim rękawku, założyłem kurtkę, żeby delikatnie się osłonić przed deszczem, a w lokalu już myślałem, czy nie wyciągnąć z sakwy bluzy. Nocleg tego dnia wynajęliśmy w Krzyżanowicach i był to bardzo dobry wybór. Mieliśmy delikatny problem ze znalezieniem Hostelu, bo Garmin miał błąd w bazie adresów, ale okazało się, że mamy możliwość schować rowery w dużym garażu, a także skorzystać z pralki. Po kolacji siedliśmy i wiedliśmy do nocy dyskusje na tematy nie tylko polityczne ;c).




Dane wyjazdu:
54.58 km 03:34 h
15.30 km/h:
Maks. pr.:69.20 km/h

Dookoła Polski - Beskidy - dzień IV

Niedziela, 9 czerwca 2019 · dodano: 15.07.2019 | Komentarze 0

I to już ostatni dzień naszej górskiej przygody. Pozostało dotrzeć z Żywca do Wisły, skąd mieliśmy popołudniu pociąg powrotny. W stronę Szczyrku jechało się miło i przyjemnie, i tylko nasi wędrowcy delikatnie sygnalizowali, że w Szczyrku bajeczny klimat się skończy, bo trzeba będzie jakoś na Salmopol się wspiąć powolutku.
W Szczyrku powspominałem czasy liceum, gdy byłem siatkarzem kadry makroregionu. W Szczyrku przypadło mi spędzić jeden z obozów szkoleniowych, po razem z Rakowem byłem na obozie w Szczawnicy, gdzie trener mojego klubu wyznał, że nie widział takiego skoku formy u zawodnika. Bardzo mnie wtedy ucieszył tą opinią.
Przejechaliśmy bulwarem obok COSu, zrobiliśmy pamiątkowe fotki pod skocznią narciarską i powolutku zaczęliśmy wspinać się pod Przełęcz Salmopolską. Tego dnia słoneczko świeciło dość mocno, a podjazd naprawdę jest dłuuuuuugi i w niektórych miejscach stromy. Zrobiłem sobie dwie króciutkie przerwy - jedną na wysokości kościoła, a drugi przy polanie Pośrednie. W sumie jechało się bardzo dobrze. Bardziej niż trudy podjazdu dawali się we znaki motocykliści i co niektórzy kierowcy. Motocykliści kładli się w zakrętach traktując nas jako punkty odniesienia które trzeba ominąć, ale niekoniecznie szerokim łukiem. Samochody też czasami mijały się ryzykownie zważając raczej na to, co dzieje się na środku drogi, a nie przy poboczu. W każdym razie udało nam się bezkolizyjnie dotrzeć na szczyt, gdzie czekała nas nagroda - godzinka leżenia na trawce z twarzami wystawionymi do słońca. Zjazd z Salmopolu to sama przyjemność. Nie rozwinąłem tym razem maksymalnej prędkości, bo zakręty były dość często i nie widać było co jest za nimi, ale miałem przyjemność wyprzedzić na zjeździe samochód. Widok twarzy kierowcy - bezcenny...
Zjechaliśmy bezpiecznie na dół i poszukaliśmy miejsca na obiadek. Po obiedzie pozostało tylko zrobić zakupy i powolutku potoczyć się w stronę stacji Wisła-Głębce. Na Dworcu rozłożyliśmy się na trawce, bo obsługa pociągu niezbyt się skłaniała ku wpuszczeniu oczekujących do klimatyzowanego wnętrza. Podróż minęła nam spokojnie...
Chciałem podziękować Abovo, Helence, LadyAga, Maćkowi, Michaill'owi, Markusowi, Przemowi i Krzysztofowi za cudowne kilka dni. Nie było mi dane z Wami jechać od Tarnowa, ale cieszę się, że udało mi się pogodzić pracę z innymi obowiązkami... Bo ja po prostu muszę objechać tą Polskę dookoła. Do następnego roku!




Dane wyjazdu:
39.04 km 02:28 h
15.83 km/h:
Maks. pr.:65.80 km/h

Dookoła Polski - Beskidy - dzień III

Sobota, 8 czerwca 2019 · dodano: 15.07.2019 | Komentarze 0

Trzeci (dla mnie) dzień górskiego touru rozpoczął się bardzo długim, mozolnym i... uroczym podjazdem z Zawoi. Jechaliśmy leśną szutrową drogą, która powoli i stale pięła się po zalesionym zboczu. Podczas jednego z krótkich postojów udało mi się wypatrzeć w świeżym błotku trop, który znajomi myśliwi bez wahania określili jako ślady niedźwiedzia. Właściciela łapek na szczęście nie spotkaliśmy tym razem. Gdy udało nam się wspiąć na górę, poskładaliśmy znowu peleton i ruszyliśmy szybkim zjazdem. Opisując pierwszy dzień wycieczki zapomniałem wspomnieć o temacie, który dotychczas obcy był nam "jasno-góralom". Gdy zjazd jest stromy i długi, warto przykładać więcej uwagi do używania hamulców. Ponieważ mam v-breaki od zawsze wiedziałem, że ich skuteczność jest uzależniona od skutecznego przewidywania co się może stać, dlatego podświadomie nie żyłowałem ich zbytnio. Natomiast korzystający z tarczówek nabierają do nich więcej zaufania i okazuje się, że w górach to zaufanie nie zawsze jest dobrym doradcą. W każdym razie po jednym ze zjazdów Markus musiał organizować zapasowe klocki, a pozostali ze zdziwieniem patrzyli na błękitnawy nalot na tarczach świadczący o tym, że temperatura zjazdu była... wysoka. 
Nocleg wypadł nam tego dnia w Żywcu. Dojechaliśmy tam późnym popołudniem, schowaliśmy rowery i zaczęliśmy się rozglądać za kolacją. Znaleźliśmy uroczą knajpkę na osiedlu w pobliżu naszego schroniska i czekała nas jeszcze miła niespodzianka. Okazało się, że Voit z rodzinką wraca z Witowa przez Żywiec i dołączył do nas na kolacji. Tak więc znowu wieczorne posiedzenie było w powiększonym, wesołym gronie.




Dane wyjazdu:
63.34 km 03:20 h
19.00 km/h:
Maks. pr.:73.70 km/h

Dookoła Polski - Beskidy - dzień II

Piątek, 7 czerwca 2019 · dodano: 15.07.2019 | Komentarze 0

Poranek w Witowie, śniadanko. Zbieranie szło nam trochę wolniej niż zwykle, bo troszkę czasu zajęło pożegnanie z Gospodynią i Rodzinką Voita. Ale gdy w końcu udało nam się ruszyć, znowu można było tylko zachwycać się krajobrazami. Ja miałem w nogach sporo mniej od towarzyszy, ale po nikim nie było widać negatywnych skutków pedałowania. Wszyscy uśmiechnięci i zadowoleni z radością łykaliśmy kolejne kilometry. Nie unikaliśmy zjechania z utwardzonych dróg na szutrowe górskie ścieżki. Był to dzień który chyba cała okolica zapamiętała jako "ROWEROWY". Zza granicy nawiedziła bowiem okolicę impreza "1000 rowerzystów dookoła Tatr". Już teraz nie jestem pewny, czy organizatorami byli Czesi czy Słowacy. W każdym razie rowerzystów tego dnia minęliśmy kilkuset. Robiło to niesamowite wrażenie. Gdy sobie myślę ile zachodu przynosi znajomym organizacja Częstochowskiej Masy Krytycznej, zastanawiam się jak udało się zorganizować taki happening. I podejrzewam, że po prostu... odpuszczono kwestie organizacyjne i rowerzyści wjechali do Polski nie przejmując się tematem "zgromadzeń" i "zabezpieczenia". Jechali małymi grupkami, a czasami peletonami liczącymi po kilkadziesiąt rowerów i gdy na skrzyżowaniach powstawały zatory, rozładowywali sytuację uśmiechem i kilkoma słowami w podobnym do polskiego języku.
Tego dnia nocleg był zaplanowany w schronisku młodzieżowym w Zawoi. Jest to chyba najdłuższa wieś w Polsce. Zwrócił moją uwagę dom oznaczony nr 2549 - niezłe wyzwanie dla listonosza doręczyć list pod określony numer, tym bardziej, że są one chyba przydzielane w kolejności powstawania budynków, a nie w zależności od jego położenia wzdłuż drogi.
Na szczęście dojeżdżając do miejsca noclegu, zdążyliśmy zrobić zakupy w sklepie. Dzięki temu kolacja była wystawna. Siedliśmy sobie w przestronnej świetlicy, były śpiewy przy gitarze, a niektórym udało się nawet obejrzeć mecz w telewizji. Nie pytajcie mnie jaki - marny ze mnie kibic i wyznaję zasadę, że sport... i nie tylko sport... fajniej się uprawia, niż ogląda ;c).




Dane wyjazdu:
75.01 km 05:26 h
13.81 km/h:
Maks. pr.:60.40 km/h

Dookoła Polski - Beskidy - dzień I

Czwartek, 6 czerwca 2019 · dodano: 15.07.2019 | Komentarze 0

Po rocznej przerwie pojawiła się szansa powrotu na wytyczony lata temu przez Waldka szlak dookoła Polski. Wprawdzie Waldek nie mógł jechać, ale biorąc pod uwagę, że opuścił poprzedni etap, jeśli będziemy chcieli zakończyć tą przygodę we dwóch, to i tak trzeba będzie wrócić kiedyś do Zamościa. Dlatego zawziąłem się, że bez względu na okoliczności jadę dalej, a z Waldkiem wrócę do tematu, gdy tylko będzie mógł dołączyć.
Tym razem trudną rolę przygotowania trasy wziął na siebie Maciek i sprawnie podołał zadaniu. Na miesiąc przed wyjazdem wiadomo było co, gdzie, kiedy... I gdy już wydawało się, że nic nie zakłóci mi startu, okazało się, że dzień po planowanym rozpoczęciu etapu mam służbowy wyjazd, którego nie da się przełożyć. Bilety kupione, wszyscy urlopy zaplanowali. Postanowiłem nie odpuszczać. Nie ruszę we wtorek ze wszystkimi pociągiem do Tarnowa, tylko przyjadę w czwartek raniutko do Czorsztyna. Wprawdzie w ten sposób minie mnie najdłuższy zaplanowany etap, ale będę miał szansę zrealizować plan chociaż w części. Jeszcze jeden problem związany z brakiem połączeń kolejowych z Czorsztynem pomogła mi rozwiązać moja Córa. Zaoferowała się podwieźć Tatusia z rowerkiem do Czorsztyna.
Nie udało mi się dotrzeć do ekipy o świcie, jak zakładałem, ale złapałem ich k. 9:30 szykujących się do szybkiego zjazdu w stronę Zbiornika Czorsztyńskiego. Córa z przyjaciółką, która zgodziła się jej towarzyszyć w wycieczce, wróciły do Częstochowy, a ja z radością przywitałem się z Abovo, LadyAgą, Helenką, Maćkiem, Michaill'em, Przemem, Markusem i Krzysztofem. Tak... peleton urósł od naszej pierwszej wyprawy z Waldkiem.
Puściliśmy się z góry w stronę Zalewu i dalej... tego dnia mieliśmy dotrzeć za Zakopane, do Witowa. Jechaliśmy przez bardzo malownicze tereny. W kość dał nam zwłaszcza jeden kilkukilometrowy podjazd, który Maciek określił jako "niezbędny". Okazało się, że miał dla nas niespodziankę - cudowną panoramę Tatr. A przecież po to wybieramy rower, żeby takie widoki zapadały głęboko w serce. Widok był naprawdę wart kręcenia pod górę. I jak to zwykle po kręceniu pod górkę, potem był dłuuuugi zjazd. Było pochmurnie, ale jechało się super. Zdjęcia pewnie byłyby bardziej efektowne w pełnym słońcu, ale góry na tle zachmurzonego nieba także prezentują się fantastycznie. Powstał mały dylemat dotyczący dojazdu do Zakopanego, ale byli z nami Abovo i Maciek, górscy wędrownicy, którzy bez wahania zadecydowali którą ścieżką do Zakopca zjedzie się bezpieczniej. W Zakopanem zrobiliśmy krótkie zakupy, wychodzimy ze sklepu i... zawaliło się na nas niebo. Niestety część z nas ruszyła spod sklepu szybciej, ja z Michaillem próbowaliśmy gonić peleton, ale ulewa dopadła nas taka, że musieliśmy szukać choć prowizorycznego schronienia. Poboczem drogi płynęła taka masa wody, że jazda była niebezpieczna. Gdy trochę ochłonęliśmy po pierwszej fali deszczu, dopadliśmy resztę ekipy, która znalazła schronienie w sklepie. Uzupełniliśmy zapasy i gdy deszcz przeszedł, ruszyliśmy w stronę Witowa, gdzie tego dnia mieliśmy zamówiony nocleg.
Nocleg w Witowie był obowiązkową pozycją wyprawy, gdyż właśnie tam część z ekipy corocznie świętuje ukończenie sezonu trekingowego i zaprzyjaźniona gospodyni pogniewałaby się pewnie, że ominęliśmy Witów. Do Witowa na przedłużony weekend z rodzinką zawitał też Voit, który w tym roku niestety nie mógł nam towarzyszyć na rowerach. Dlatego zapowiadała się przemiła impreza w gronie samych znajomych. I taka też była... Przesiedzieliśmy do późnej nocy przy przepysznej cytrynówce wspominając miniony dzień i planując kolejne. Przepraszam za „leżące” pierwsze zdjęcie :-(




Dane wyjazdu:
44.23 km 02:47 h
15.89 km/h:
Maks. pr.:48.10 km/h

Mazury 2019 - dzień V

Środa, 29 maja 2019 · dodano: 15.07.2019 | Komentarze 0

Ostatni poranek w trasie powitał nas deszczem. Pojezierze Suwalskie nie chciało się z nami rozstać, bo przytrzymało nas na kwaterce do południa. Zjedliśmy śniadanko, spakowaliśmy się i czekaliśmy cierpliwie na koniec pluchy. A gdy przestało padać, siedliśmy na rowery i pomknęliśmy w ostatni etap naszej tegorocznej przygody - w stronę Suwałk. Tym razem asfaltem, ale też było malowniczo, np. gdy zbliżyliśmy się do brzegu Czarnej Hańczy i jechaliśmy wzdłuż rzeki kilka kilometrów. Do Suwałk dotarliśmy dość szybko, zostawiliśmy rowery na kwaterce i szykowaliśmy się do pójścia "w miasto". Mnie czekała jeszcze miła niespodzianka, bo Przyjaciele nie zapomnieli o zbliżających się moich urodzinach. Dostałem rowerowe akcesoria, które, jak już się przekonałem, są bardzo przydatne. Zrewanżowałem się kupując słodkie ciacha i coś do popicia. Pospacerowaliśmy po Suwałkach i wróciliśmy do hotelu. Wieczorem stworzyliśmy podgrupę "łasuchów" i poszliśmy jeszcze na pizzę. Nocleg minął szybko, bo trzeba było wstawać o świcie i gnać na pociąg.
Pociąg wprawdzie był podstawiony, ale oczywiście czekała nas jeszcze przeprawa z konduktorami. Nie mieliśmy na powrót biletów na wszystkie rowery, ale przy wykorzystaniu umiejętności negocjatorskich i... słodkich oczu, udało nam się dojechać do Warszawy ze wszystkimi rowerami.
W Warszawie wysiedliśmy na Dworcu Wschodnim i korzystając z 3 godzinnej przerwy w podróży podjechaliśmy nad Wisłę na kawę i na "kebsa" pod Pałac Kultury. Był jeszcze mały stresik na Dworcu Centralnym, gdyż okazało się, że na pociąg czekaliśmy nie na tym peronie co trzeba i gdy go zapowiedziano, trzeba było wykazać się żwawością w kulbaczeniu i przeprowadzaniu rowerów pomiędzy peronami. Jeszcze tylko przeprawa z drzwiami do wagonu, które nie chciały się otworzyć, przepychaniu dwór rowerów przez cały zatłoczony przedział, wtłoczeniu 4 rowerów na miejsce przygotowane dla dwóch i... mogliśmy odetchnąć z ulgą czekając, aż za oknami zobaczymy zarysy Dworca w Częstochowie.
Kolejna cudowna wyprawa. Przejechaliśmy kilkaset kilometrów, spędziliśmy w gronie Przyjaciół kilka dni, wieczorów i nocy, no i... nabraliśmy ochoty na kolejny etap. W przyszłym roku startujemy z Suwałk!



Kategoria Rodzinnie, Wyprawy


Dane wyjazdu:
43.14 km 02:47 h
15.50 km/h:
Maks. pr.:40.70 km/h

Mazury 2019 - dzień IV

Wtorek, 28 maja 2019 · dodano: 15.07.2019 | Komentarze 0

Tego dnia pierwszy raz dopadł nas deszcz. W sumie nie dopadł, tylko sami się weń wpakowaliśmy. Prognozy zapowiadały, że będzie padało gdzieś do południa, etap nie był zaplanowany za długi, ale znudziło nam się siedzenie na tyłkach. Spakowaliśmy się i korzystając z przerwy w opadach ruszyliśmy w stronę Stańczyków. Zmokliśmy troszkę i chyba niepotrzebnie, bo po pół godzinie jazdy deszcz przestał padać i do końca dnia było już sucho. Gdybyśmy poczekali odrobinę, to nie musielibyśmy korzystać z kurtek. Ten dzień rowerowo również był bardzo udany. Jechaliśmy głównie szutrami, odrobinę asfaltów. Gdy mieliśmy ochotę stawaliśmy na krótki odpoczynek. Powoli ale stale zbliżaliśmy się do Stańczyków, gdzie mieliśmy zaplanowany dłuższy odpoczynek przy słynnych wiaduktach kolejowych. Ja z Anią wjechaliśmy z rowerami na górę i weszliśmy na konstrukcję. Mosty są ponoć najwyższymi tego typu obiektami w Polsce, chociaż w okolicach Gliwic widzieliśmy podobne konstrukcje także zbudowane przed Wojną przez Niemców. Wkleję tutaj fotkę tablic z opisem obiektu.
Mosty robią wrażenie, a do tego są usytuowane w prześlicznej górzystej okolicy. Także były tu podjazdy które spowodowały, że nie wszyscy chcieli nadwyrężać łańcuchy i zdecydowali się na podprowadzenie rowerków pod co bardziej strome podjazdy. Za to pogoda była łaskawa i zdjęcia w Stańczykach i później można było robić w pełnym słońcu. Do naszego miejsca noclegu dojechaliśmy w sam raz, żeby uniknąć zmoczenia przez wieczorny deszcz. Wieczór spędziliśmy na tarasie z pięknym widokiem, a gdy zrobiło się chłodniej przenieśliśmy się do saloniku i kontynuowaliśmy degustację...


Kategoria Rodzinnie, Wyprawy


Dane wyjazdu:
59.00 km 03:47 h
15.59 km/h:
Maks. pr.:39.00 km/h

Mazury 2019 - dzień III

Poniedziałek, 27 maja 2019 · dodano: 15.07.2019 | Komentarze 0

Kolejny poranek, śniadanko, szybkie pakowanie i w drogę. Wyjechaliśmy z gościnnego Harszu zastanawiając się, czy naszych gospodarzy nie odwiedzić w Sylwestra. Przy wieczornym ognisku powstał taki plan i rozesłaliśmy nawet wici do ekipy. Koniec końców - pewnie Sylwestra spędzimy jednak gdzie indziej, ale gospodarze zasłużyli na wychwalenie ich za podejście do turystów.
Pogoda nadal sprzyjała, było pochmurno, nie za ciepło - istnie "rowerowo". Ruszyliśmy najpierw asfaltem, ale w którymś momencie wjechaliśmy w szutrowe drogi i trafiliśmy na słynne "Green Velo". Kilka lat temu opisując etap wyprawy granicą wschodnią skomentowałem, że w telewizji reklamują trasę rowerową, której w rzeczywistości nie uświadczysz. Natomiast teraz... zwracam honor budowniczym. "Green Velo" istnieje, prowadzona jest bardzo malowniczymi terenami, co kilka kilometrów MOR (miejsce odpoczynku rowerzystów). Odcinek którym jechaliśmy miał szutrową nawierzchnię i był odseparowany od dróg uczęszczanych przez samochody. Jechało się naprawdę super. Teren był pagórkowaty, wokół pola, łąki, lasy... a potem coraz bardziej góry. Aż dojechaliśmy w okolice mazurskiego Karpacza, jak malowniczo określił go kiedyś Maciek. Nocleg tego dnia wypadł nam pod Gołdapią. Dotarliśmy tam tuż przed deszczem. Dom z zewnątrz wyglądał bardzo obiecująco i faktycznie było komfortowo. Mieliśmy do dyspozycji kuchnię i salon z bilardem, możliwość kupienia lokalnych wyrobów. Zanim rozsiedliśmy się do kolacji, z Anią i Waldkiem pojechaliśmy do centrum na zakupy i troszkę nas deszcz zmoczył. Natomiast po powrocie na kwaterę siedliśmy sobie przy kolacji, wspominaliśmy miniony dzień i planowaliśmy następny.



Kategoria Rodzinnie, Wyprawy


Dane wyjazdu:
75.94 km 04:20 h
17.52 km/h:
Maks. pr.:46.10 km/h

Mazury 2019 - dzień II

Niedziela, 26 maja 2019 · dodano: 15.07.2019 | Komentarze 2

Poranek, śniadanko, pakowanie i... pierwsza i jedyna usterka podczas wyprawy. Okazało się, że w Ani rowerze zeszło powietrze z tylnego koła. Miałem szansę zapunktować wcielając się w rolę serwisanta. Przyczyną była chyba wadliwa dętka, gdyż w oponie nie było śladu usterki, a dziurka była od strony obręczy. Usterka nie była jedynym tematem, który nas wstrzymał od startu w ten najdłuższy etap naszej wyprawy. Planując, że rozpoczniemy eskapadę w przeddzień wyborów do Parlamentu Europejskiego, zadbaliśmy o to, by dopisano nas do listy wyborczej w Lutrach. Komisja była bardzo zdziwiona, ale po krótkim wyjaśnieniu sytuacji, spełniliśmy swój obywatelski obowiązek i... ruszyliśmy.
Tego dnia pierwszy raz przecinaliśmy szlak, którym kilka lat wcześniej jechaliśmy z Waldkiem. Zdarzył się też pierwszy odcinek, gdzie ze względu piach i stromy podjazd zmusił nas do schodzenia z rowerków od czasu do czasu. Podjazd był dość ciężki, ale bardzo malowniczy, gdyż wzdłuż niego pojawiły się stacje drogi krzyżowej, które doprowadziły nas do łagodnego zjazdu w stronę sanktuarium w Świętej Lipce.
Akurat w tą sobotę wypadł tam odpust, dlatego do Świętej Lipki wjechaliśmy podczas mszy celebrowanej przez kilku kapłanów, było mnóstwo ludzi, cała odpustowa oprawa... Fajny klimat, ale niestety uniemożliwił nam znowu usłyszenie słynnych organów - jest powód, aby do Świętej Lipki jeszcze kiedyś zawitać.
Jechało się super. Chociaż był to najdłuższy zaplanowany odcinek, nie doskwierały nikomu żadne dolegliwości, co chwilę zatrzymywaliśmy się by uwiecznić w albumie fotograficznym mijane krajobrazy (chociaż moje dzieciaki pewnie wypomniałyby, że częściej robię "selfiki"). Zajechaliśmy do kultowego wśród żeglarzy Sztynortu i tam zjedliśmy pyszny mazurski obiad - oczywiście rybki. Nie opisuję miejscowości które mijaliśmy, bo trasę można zobaczyć na filmiku, który starałem się zrobić po każdym zakończeniu etapu. Późnym popołudniem dojechaliśmy do Harszu i znaleźliśmy nocleg u przesympatycznych ludzi. Już przez telefon Gospodyni zaproponowała, że zrobi dla nas zakupy na kolację, uraczyła nas pyszną nalewką i śpiewała z nami przy ognisku, którym zakończyliśmy ten drugi dzień przygody.

 
Kategoria Rodzinnie, Wyprawy