Info

avatar Jestem Mariusz z Częstochowy. Od 13 września 2010 r przejechałem 26520.74 kilometrów, głównie po asfalcie (dlatego tylko 2627.86 w terenie). Jeżdżę z prędkością średnią 17.64 km/h.
Więcej o mnie. button stats bizkestats.pl 2024 button stats bizkestats.pl 2023 button stats bizkestats.pl 2022 button stats bizkestats.pl 2021 button stats bizkestats.pl 2020 button stats bizkestats.pl 2019 button stats bizkestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy markon.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Rodzinna wyprawa

Dystans całkowity:2024.04 km (w terenie 584.00 km; 28.85%)
Czas w ruchu:132:16
Średnia prędkość:15.30 km/h
Maksymalna prędkość:58.60 km/h
Suma podjazdów:1967 m
Liczba aktywności:38
Średnio na aktywność:53.26 km i 3h 28m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
71.54 km 04:12 h
17.03 km/h:
Maks. pr.:45.10 km/h

Wschodnia granica - dzień II

Poniedziałek, 24 maja 2021 · dodano: 13.07.2021 | Komentarze 0

Drugiego dnia nie wstaliśmy tak żwawo mimo, że do przejechania był ciut dłuższy dystans. Leniwie wstaliśmy, śniadanie zjedliśmy i w drogę... Pogoda wymarzona, ciepło, słońce. Kilometry znikały spod koła. Tego dnia dostaliśmy lekko w kość, bo mapy.google (tym razem nie Garminek) poprowadził nas alternatywnymi piachami równolegle do głównej drogi. Natomiast widoki rekompensowały trudy pedałowania. Wokół łąki i pola rzepaku, a przed nami Krynki. Dojechaliśmy zmęczeni, ale uśmiechnięci. Jeszcze przyfarciło nam się wieczorem, bo gdy wyszliśmy szukać lokalu na kolację, właściciel dostrzegł nas przez szybę i otworzył gospodę specjalnie dla nas. Spędziliśmy urocze chwile racząc się lokalnymi specjałami, przy gitarce, w przerwach słuchając dobrej muzy. Tej nocy nie poszliśmy spać zbyt szybko...




Dane wyjazdu:
43.62 km 02:53 h
15.13 km/h:
Maks. pr.:47.50 km/h

Wschodnia granica - dzień I

Niedziela, 23 maja 2021 · dodano: 13.07.2021 | Komentarze 0

Po roku oczekiwania, na reszcie! Mimo stresów związanych z pandemią udało nam się dograć terminy i tym razem w ośmioosobowym składzie ruszyć w kolejny etap naszej rodzinnej wyprawy dookoła Polski. Wprawdzie dwa lata temu zakończyliśmy nasz rajd po pojezierzach w Suwałkach, aby w zeszłym roku zrobić mały rekonesans wokół Puszczy Białowieskiej, natomiast tym razem start został dogadany w Augustowie, gdzie zaplanowaliśmy pierwszy nocleg. Pomyśleliśmy, że po całym dniu w podróży, ciężko będzie się siadało na rowery i... mieliśmy rację. Ponadto całą sobotę padało i droga z Częstochowy do Augustowa pogodna była tylko ze względu na atmosferę w naszym czerwonym autobusie. Michał stanął na wysokości zadania i zorganizował transport - samochód, gdzie cała nasza ósemka wygodnie się rozsiadła, a rowery bezpiecznie spoczęły w przestrzeni bagażowej. Do Augustowa dojechaliśmy późnym popołudniem, przy kolacji opracowaliśmy plan na dzień kolejny i w niedzielę raniutko ruszyliśmy w pierwszy etap - "rozgrzewkowy". Etap nie był długi, w sam raz aby zobaczyć jak bardzo rowery się stęskniły za połykaniem kilometrów. Najpierw rowerostradą z przystankami nad ostatnimi jeziorami Pojezierza Suwalskiego, aby później zagłębić się w okwiecone konwaliami lasy. W doskonałych humorach dojechaliśmy do Dąbrowy Białostockiej, gdzie mieliśmy zaplanowany nocleg. Rozgościliśmy się w super kwaterce, a trzech z nas poszło pieszo na zaku... no dobra... na kebab mieliśmy ochotę ;c) Udało nam się zdążyć przed deszczem i w ten sposób rozpoczęliśmy naszą pełną farta zabawę z pogodą. Uprzedzę fakty - na tej wyprawie, chociaż prognozy straszyły deszczem, mżawka dopadła nas tylko raz i na krótko.


Dane wyjazdu:
50.97 km 03:09 h
16.18 km/h:
Maks. pr.:44.30 km/h

Rodzinnie: Gdańsk - Olsztyn (dzień V)

Środa, 30 maja 2018 · dodano: 17.07.2018 | Komentarze 0

Ostatni dzień jazdy... Zaczęło się od urokliwego przejazdu po wzgórzach porośniętych lasem i otoczonych polami i łąkami, a później dalej w stronę Olsztyna. Pogoda super, tylko jechać. Do Olsztyna dojechaliśmy w miarę wcześnie. Był nawet pomysł, żeby kolejny dzień spędzić nad wodą, ale okazało się, że do najbliższej plaży jest spory kawałek, a my zamknęliśmy rowery na bezpieczny nocleg. Pozostał nam spacer po Starym Mieście, obiadek w greckiej restauracji i wieczorna impreza w pokoju. Miłym akcentem było wypatrzenie jubilera, u którego wieki temu wybrałem pierścionek zaręczynowy ;c).
Od razu opiszę dzień kolejny, bo rowerowo zawierał tylko dojazdy do/z dworca i grzech nań poświęcać wpis na bikestats osobny.
Podróż pociągiem minęła spokojnie. Tym razem mieliśmy wykupione bilety na wszystkie rowerki. Na wejście był delikatny zonk, bo się okazało, że inni rowerzyści nie mieli wykupionych i pozajmowali zarówno wieszaki, jak i nasze miejsca siedzące. Z wieszakami nie walczyliśmy, ale miejsca siedzące udało nam się wynegocjować.
Częstochowa powitała nas piękną pogodą, która... na wysokości ogródków działkowych przy Bór - Wypalanki przekształciła się w oberwanie chmury. Zanim dojechaliśmy pod nasz blok, byliśmy przemoczeni do suchej nitki. Tym bardziej mnie zdenerwowali Michał z Olą, bo nie chcieli wejść się osuszyć. Jedynie Waldek z Wiolą uniknęli prysznica - okazało się, że lało tylko w naszej okolicy.
Ale wyprawa - jak zwykle - SUPER!

P.S.
Moja Ania jechała w tym roku na rowerku wyposażonym w elektryczne wspomaganie i... był to strzał w dziesiątkę. Ania obawiała się trochę podjazdów, których na Warmii i Mazurach jest chyba... więcej niż w górach ;c). Rower z elektrycznym Turbo spisywał się super. W warunkach naszej wyprawy przejeżdżał dwa dni bez ładowania (ponad 110 km). Ładowarka działała nocą przez ok. 8 godzin i znowu można było pokonywać taki dystans. Wyczulona moimi radami Ania coraz sprytniej posługuje się przerzutkami, co wydatnie poprawia ekonomikę jazdy. Dla ludzi, którzy obawiają się, że odstają kondycyjnie od reszty peletonu - gorąco polecam tego typu konwersję roweru. To był bardzo dobry zakup.


Dane wyjazdu:
49.00 km 02:46 h
17.71 km/h:
Maks. pr.:46.90 km/h

Rodzinnie: Gdańsk - Olsztyn (dzień IV)

Wtorek, 29 maja 2018 · dodano: 17.07.2018 | Komentarze 0

Pożegnanie z przyjaciółmi nie było tak wylewne jak zwykle z dwóch powodów. Po pierwsze nie było ich rano w domu - musieli iść do pracy, a po drugie - nie było ostateczne, ale o tym później. Natomiast gospodarzy godnie zastąpiły ich Córy. Zjedliśmy razem śniadanie i ruszyliśmy dalej. Tym razem planowaliśmy wcześniej dojechać na miejscówkę w Kretowinach i skorzystać ze słońca nad brzegiem jeziora Narie. Ciężko mi się opisuje drogę, bo minęło już sporo czasu, a ja pamiętam jedynie, że na Warmii i Mazurach jest po prostu pięknie. Drogi którymi jechaliśmy są mało uczęszczane, często zjeżdżaliśmy na szutry i ubite drogi gruntowe. Raj dla turystów rowerowych. Skwar tego dnia był naprawdę okrutny, tym większe oczekiwania mieliśmy co do popołudniowego plażowania.
Nocleg w Kretowinach rezerwowaliśmy podczas krótkiego postoju w trasie. Gospodarz obiecał podjechać i przygotować go w ciągu godzinki (widocznie byliśmy pierwszymi gośćmi w tym roku). Domek był na sporej górce, ale za to przytulny i z miejscem na grilla. Miało to znaczenie, bo gdy dojechaliśmy w końcu na plażę, pomyśleliśmy sobie, żeby zaprosić do nas Przyjaciół z Dobrego Miasta. Dla nich to tylko 40 minut samochodem. Poleżeliśmy na plaży, wykąpaliśmy się i gdy ekipa była już w komplecie wróciliśmy na wieczorne pogaduchy do domku. Siedzieliśmy do późnej nocy, atakowani przez komary (żeby nie było, że było, że sama słodycz nas spotyka).


Dane wyjazdu:
54.52 km 03:24 h
16.04 km/h:
Maks. pr.:42.00 km/h

Rodzinnie: Gdańsk - Olsztyn (dzień III)

Poniedziałek, 28 maja 2018 · dodano: 17.07.2018 | Komentarze 0

Rano dzień rozpocząłem od naprawienia opony. Potem szybkie śniadanko w towarzystwie Sublokatora. Okazało się, że miejscówkę na wyłączność udało nam się załatwić tylko dlatego, że pracownik lasów państwowych, który wynajmuje tam stale pokój, wyjechał na weekend. Ale dzięki temu usłyszeliśmy wiele ciekawego na temat szacowania drzew pod kątem wycinki itp. Bardzo edukacyjne śniadanie. Po śniadaniu wsiedliśmy na rowery i potoczyliśmy się w stronę Sanktuarium w Krośnie. Plan budowli był wzorowany na budynku sanktuarium w Świętej Lipce i obiekt robi naprawdę duże wrażenie. Tym razem uznałem mój strój za zbyt swobodny i nie wchodziłem do środka, ale zrobiłem kilka fotek na zewnątrz.
Było bardzo gorąco, pojechaliśmy dalej w kierunku Ornety. Tego dnia mieliśmy zaplanowany nocleg u Przyjaciół w Dobrym mieście. Czekał nas wieczór przy grillu i pogaduchach. Ale na razie pedałowanie. W Ornecie zjedliśmy pyszny obiadek. Podczas długiego przejazdu aleją wśród łąk Michał nie omieszkał uruchomić drona, którego jakoś przemycił w sakwie. Tak więc z tej wyprawy będziemy mieć nie tylko zdjęcia, ale i filmy... LOTNICZE!
Do Dobrego Miasta dojechaliśmy wczesnym wieczorem i... było jak zawsze super! Spędziliśmy razem czas do późnej nocy wspominając dawne czasy i snując plany na przyszłość.


Dane wyjazdu:
67.88 km 04:24 h
15.43 km/h:
Maks. pr.:46.10 km/h

Rodzinnie: Gdańsk - Olsztyn (dzień II)

Niedziela, 27 maja 2018 · dodano: 17.07.2018 | Komentarze 0

Poranek w Krynicy Morskiej. Poprzedniego dnia sprawdziliśmy, że statek przez Zalew Wiślany odpływa k. 11.00. Tak więc zjedliśmy śniadanko, obładowaliśmy rowery i na przystań. Kupując bilety wysłuchaliśmy opowieści o historii i planach dotyczących Zalewu Wiślanego. Rejs trwał ponad pół godziny. Od Kapitana dowiedzieliśmy się jeszcze, że warto po zejściu z pokładu w Tolkmicku odwiedzić "Święty Kamień", który wyrasta tuż przy brzegu Zalewu kilka kilometrów od Tolkmicka. Ponieważ tegoroczna wyprawa nastawiona była na "systematyczność posiłków", a akurat mijało 3 godzinki od śniadania, zakupiliśmy w sklepie kiełbaski i skrzydełka kurczaka i postanowiliśmy zrobić sobie mały biwak przy zachwalanym kamieniu.
Dotarcie na miejsce było naprawdę kłopotliwie. Zejście na plażę prowadziło przez zabłocony wąwóz (w nocy musiało mocno padać) i nie napawało optymizmem jeśli chodzi o powrót. Natomiast piknik na plaży był super. Posiedzieliśmy tam ponad 2 godziny, było ognisko, moczenie stóp w Zalewie, opalanie... Pełen luz.
Ani się zorientowaliśmy, gdy minęła 15.00 i trzeba było naprawdę się zwijać, żeby tego dnia dojechać w okolice Pieniężna. Po wypchnięciu rowerów z powrotem na drogę, ruszyliśmy leśnymi duktami.
Tego dnia zaszła jedyne na wyprawie, niezamierzone rozerwanie peletonu. Już na asfaltowej jezdni Michał mknąc z góry nie dosłyszał, jak nawołujemy, żeby się zatrzymał i pomknął w stronę Fromborka główną drogą. My odbiliśmy w bok i minęliśmy Frombork kierując się w stronę Pieniężna. Michał dogonił nas na trasie, ale przez to zawirowanie miał w nogach kilka kilometrów więcej od reszty ekipy.
Wieczór się zbliżał, a do Pieniężna było cały czas daleko... Po drodze nie widzieliśmy sklepu, zerowe szanse, żeby coś zjeść. Dopiero w Pieniężnie miał być sklep i restauracja. Waldek wypuścił się przodem przewidując, że możemy nie zdążyć zrobić zakupów. Gdy dojechaliśmy pod Biedronkę, stał przed sklepem z zakupami zastanawiając się, czy byłby w stanie zabrać się z bagażami, gdybyśmy nie zajeżdżając do Pieniężna pojechali prosto na kwaterę. Nie tym razem - postanowiliśmy się nie rozdzielać i dzięki temu bez problemu spakowaliśmy zakupy. Do "agroturystyki" w której zamówiliśmy nocleg musieliśmy wrócić kilka kilometrów, ale pojechaliśmy boczną drogą (opisaną znaczkami GreenVelo).
Na ostatnim odcinku drogi zauważyłem, że uchodzi mi powietrze z tylnego koła. Miałem delikatnego stresika, czy nie jest to związane z moim luźnym podejściem do spraw zużywania się opon - bo już w pociągu zaczęły się pytania typu: dlaczego na wyprawę jedziesz na "slickach"? Na szczęście (jeśli chodzi o moje sampoczucie) okazało się, że winnym nieszczelności był metalowy kolec - o czym przekonałem się następnego dnia.
Część z nas wystraszyła się trochę na wejście, gdyż podwórze agroturystyki było bardzo "rolnicze". Natomiast miejscówka przekroczyła najśmielsze oczekiwania. Przemili gospodarze uraczyli nas poczęstunkiem - pełnym garem rosołu i butelczyną księżycówki -niebo w gębie. Dlatego agroturystykę "U Farmera" w Brzostkach szczerze polecamy nie tylko rowerzystom.


Dane wyjazdu:
69.52 km 03:58 h
17.53 km/h:
Maks. pr.:38.00 km/h

Rodzinnie: Gdańsk - Olsztyn (dzień I)

Sobota, 26 maja 2018 · dodano: 17.07.2018 | Komentarze 0

Minął rok... I znowu na miesiąc przed planowaną wyprawą spróbowałem kupić bilety kolejowe na przejazd naszej ekipy z rowerami do Gdańska. Chyba spóźniłem się odrobinę, bo udało się zorganizować bilet na 4 rowery. Żeby zwiększyć nasze szanse negocjacyjne z konduktorem, dokupiłem dwa bilety na "nadbagaż" zakładając, że najwyżej rozbierzemy dwa rowery na elementy pierwsze i tak czy inaczej nie damy się wygonić z pociągu.
Obawy okazały się niepotrzebne. W dniu wyjazdu spotkaliśmy się w sześcioro na dworcu, do pociągu weszliśmy bez problemu. Okazało się, że wagon jest pełen rowerów (a większość rowerzystów nie miała biletów). Tak więc konduktor nie robił żadnych problemów i bez żadnej dopłaty dojechaliśmy do Gdańska.
Wysiedliśmy na dworcu, szybka toaleta poranna i w drogę. Tego dnia czekał nas przejazd do Krynicy Morskiej. Pogoda, jak zwykle na naszych wyprawach rozpieszczała, chociaż zapowiedź burzy powodowała, że tego dnia jechaliśmy dość szybkim tempem, żeby ograniczyć do minimum ewentualność jazdy w deszczu. Unikaliśmy mocno uczęszczanych dróg, nie bojąc się nadłożyć kilometrów. Rowerzystów spotykaliśmy mniej niż zwykle. Chyba skwar spowodował, że na rowery siedli jedynie Ci, którzy musieli tego dnia kręcić do celu.
W Krynicy znaleźliśmy super miejscówkę - domek kempingowy położony blisko Zalewu. Na kolacyjkę poszliśmy do lokalu z zaadaptowanym kutrze. Tańców tego dnia nie było, ale zasypialiśmy w dobrych humorach. Wyprawa rozpoczęta.


Dane wyjazdu:
35.99 km 02:31 h
14.30 km/h:
Maks. pr.:46.90 km/h

Rodzinne Wybrzeże - dzień VI (ostatni)

Sobota, 27 maja 2017 · dodano: 12.07.2017 | Komentarze 0

Wszystko co piękne kiedyś się kończy. Tego ranka wstaliśmy ze świadomością, że to już ostatni dzień naszego pedałowania. Ostatni, ale nikt nie powiedział, że będzie łatwo... Cud, że przeżyłem. Nie... nie z powodu trudów jazdy. Mogłem zginąć, gdybym miał mniej wyrozumiałych towarzyszy podróży. Jak zwykle wszystko przez Garminka, ale o tym za chwilę.
Ruszyliśmy sobie piękną ścieżką w stronę Helu. Łykaliśmy sprawnie kilometry. Dojechaliśmy do przystani na godzinkę przed odpłynięciem promu, więc nie było już czasu na zwiedzanie, ale na poranną kawkę owszem.
Na promie błogi spokój. Nie pamiętam, czy tak było, gdy ostatnim razem płynęliśmy z Helu, ale tym razem rowery wstawia się osobno, a z sakwami trzeba zaokrętować się na pokładzie pasażerskim. Siedzieliśmy sobie na pokładzie snując plany jak też spędzić sobotę w oczekiwaniu na wieczorny pociąg. Jadąc nad morze skontaktowaliśmy się z Tomkiem i Lucyną licząc, że uda nam się z nimi spędzić ostatni wieczór wyprawy, ale niestety - brak możliwości spłynięcia w piątek do Gdańska wymusił zmianę planów. Umówiliśmy się z nimi na spotkanie gdzieś na mieście. Poprzednim razem spływaliśmy z Helu do Sopotu, co dało możliwość przejechania ścieżkami rowerowymi wzdłuż nadmorskich bulwarów do samego Gdańska.
Tym razem prom płynął i płynął i zacumował na Motławie nieopodal Żurawia. A na Starówce tłumy! I upał! Zupełnie nie uśmiechało nam się zwiedzanie Starego Miasta w takich warunkach. Co robić? Może na któreś Molo? Do Sopotu kawałek, ale nie za daleko jest Gdańsk Brzeźno i kusząca plaża. I tu ostatni raz na tej wyprawie Garmin wygrał ze zdrowym rozsądkiem. Algorytm, który sprawdza się, gdy chcemy ominąć autostrady i zażywać piękna przyrody zupełnie nie sprawdza się w mieście. Wprawdzie nawigacja szybciutko znalazła Brzeźnieńskie Molo, ale malutki ekranik nie dał mi szansy zobaczyć, jak Garminek przygrał w .... Dla osób zwiedzających Gdańsk - ze Starówki da się dojechać prościutko ścieżką rowerową. Nas Garmin poprowadził przez Biskupią Górkę, przez jakieś osiedla i przez... ech... Ale mnie nie zabili - za co bardzo moim Towarzyszom Wyprawy jestem wdzięczny :cP.
Przy bulwarze zjedliśmy pyszną rybkę. Wprawdzie nie była taka, jak w Ustce ("z masełkiem czosnkowym! jedyna taka!"), ale i tak smakowała z piwkiem wybornie. Potem leżakowanie na plaży, gdzie dołączyli do nas Tomek z rodzinką. Gdy już mieliśmy dość słońca, wsiedliśmy na rowerki i pognaliśmy (tym razem już bez nawigacji) na Starówkę. Tam piwko, przy którym dyskutowaliśmy na temat technologii zabezpieczenia rowerów przy użyciu kamer monitoringu online, kilka fotek i trzeba się było pożegnać z Tomkiem i Lucyną. Na szczęście Tomek pokazał nam palcem dworzec, więc nie musiałem ryzykować wpisywania lokalizacji w nawigację. Szybkie zakupy, fast-food do pociągu i.... Na peron przemknęliśmy służbowym przejściem - Dworzec w Gdańsku nie ma żadnych pochylni dla rowerów, a tachanie ich z sakwami po schodach przerosło nasze nadwątlone sześciodniową wyprawą siły.
W pociągu byliśmy cichsi, niż jadąc nad Morze... Pewnie każdy z nas rozmyślał: dokąd za rok?

A tutaj zapis śladu całej trasy :c).


Dane wyjazdu:
59.94 km 03:42 h
16.20 km/h:
Maks. pr.:35.80 km/h

Rodzinne Wybrzeże - dzień V

Piątek, 26 maja 2017 · dodano: 12.07.2017 | Komentarze 0

Tego dnia musiałem wstać przed wszystkimi - zadeklarowałem się, że podskoczę po naprawione koło do Goszczyna. Tak więc przed śniadaniem wykręciłem szybkie kilkanaście kilometrów. Serdecznie podziękowałem naszemu samarytaninowi - Rafałowi (brath100 na forumrowerowe.org). Gdy wróciłem z kołem, śniadanko już było niemal gotowe. Zjedliśmy i myk na rowery. Pogoda oczywiście znowu super. A tego dnia czekał nas spokojny "lans" podczas pedałowania bulwarami Władysławowa oraz drogą rowerową biegnącą przez Półwysep Helski. Ponieważ serwisant oddając naprawione koło zastrzegł, że piastę należy jednak wymienić, we Władysławowie sprawdziliśmy dostępność części - opinie z Internetu dotyczące zaopatrzenia się potwierdziły. Można było kupić dzwonek i bidon... z kołem był problem. Ufni w profesjonalizm Rafała postanowiliśmy jechać dalej i zmianę koła odłożyć do powrotu do domu.
Po wjechaniu na półwysep jedziemy sobie spokojnie korzystając z dobrodziejstw wydzielonej trasy. Dokuczają trochę owady - gromadzą się w chmury na wysokości twarzy i po sforsowaniu takiej przeszkody, trzeba omieść twarz z muszek, czy komarów, czy... sam nie wiem... paskudztwa. W Jastarni czeka nas kolejna niespodzianka. Koledzy Michała z aeroklubu przylecieli samolotem, aby poskakać na spadochronach. Michał miał okazję pogadać z kumplami, a my znaleźliśmy skrawek cienia i byliśmy świadkami przygotowania samolotu i startu ze spadochroniarzami.
Ponieważ w międzyczasie ustaliliśmy, że przed rozpoczęciem sezonu promy do Trójmiasta pływają tylko w weekendy (sobota - niedziela), nie było sensu spieszyć się dalej. W Jastarni zjedliśmy pyszny obiadek i poszukaliśmy noclegu. Znowu szczęście nam sprzyjało, znaleźliśmy domek kempingowy w bardzo atrakcyjnej cenie. Było dość wcześnie, więc poszliśmy na plażę. Na wyprawach rowerowych jest ciut za mało czasu na takie lenistwo. Poleżeliśmy trochę wystawieni do słońca, a ja znalazłem nawet czas, żeby naruszyć odrobinę plan zagospodarowania przestrzennego Jastarni i tuż nad brzegiem zbudowałem zamek z piasku o powierzchni użytkowej ok. 2 m^2. Czujne oko Michała wypatrzyło nadciągającą znad morza mgłę. Zjawisko było niesamowite. Wiatr szybko przegnał szary tuman znad wody płosząc plażowiczów. Nie było do końca wiadomo, czy to nie nadciąga ulewa. Ponieważ na plaży zrobiło się mniej przyjemnie, poszliśmy uzupełnić nasze zapasy płynów i wieczór spędziliśmy w ciepłym domku, baaa... nawet potańczyliśmy troszeczkę. Zasnęliśmy z żalem, że to ostatni nasz nocleg nad morzem.


Dane wyjazdu:
72.25 km 04:59 h
14.50 km/h:
Maks. pr.:41.20 km/h
Rower:

Rodzinne Wybrzeże - dzień IV

Czwartek, 25 maja 2017 · dodano: 12.07.2017 | Komentarze 0

Rano Konrad wyjechał szybko - on tego dnia planował dojechać już chyba na Hel. My mieliśmy większy luz. Chcieliśmy dotrzeć do Karwi. Wyjechaliśmy sobie z Łeby szosą, choć... No muszę to powiedzieć! Znowu nikt nie wziął pod uwagę, że nadal nie dotarłem pod Latarnię Stilo, mimo, że kolejny raz prosiłem, błagałem, pokazywałem na mapie... Waldek przekabacił tak ekipę, że nie daliby się namówić na wyprawę pod Stilo, nawet gdybym zorganizował od Ruskich Meleksy ;c).
Ale droga dookoła też była urocza i... też nie pozbawiona utrudnień. Przede wszystkim w kość dawały długie podjazdy, no i wiatr, który tego dnia z mocno zachodniego stawał się bardziej północny. Natomiast nie brakowało także przemiłych sytuacji. Np. pomiędzy Choczewkiem, a Choczewem trafiliśmy do pizzerii, w której kucharzem był rodowity Włoch. Zjedliśmy pizzę, którą ja mogę określić jako pyszną. Moi towarzysze, których gusta są bardziej wysublimowane, stwierdzili, że lepszej pizzy w Polsce nie jedli - a ja im wierzę.
Jechało się naprawdę super, przez Lublewko, Słuchowo, sprawnie zbliżaliśmy się do Białogóry. W Białogórze nocowaliśmy podczas naszej "męskiej wyprawy" ale tym razem nie mieliśmy czasu by zajechać na plażę, która w Białogórze jest ponoć bardzo urocza i szeroka. Natomiast udało mi się namówić Waldka, by spróbować do Karwii dotrzeć nadmorskim szlakiem rowerowym. I tutaj - BINGO!
Droga naprawdę była dobrze utrzymana, jechało się bez żadnych przeszkód. Tylko od czasu do czasu Ola sygnalizowała, że coraz ciężej jej się pedałuje. Sprawdziliśmy czy coś z bagażu nie obciera o oponę czy klocki nie dociskają obręczy - nic... Tak dojechaliśmy do Dębek. I tam okazało się, że Ola nie jest w stanie jechać dalej. Zatrzymaliśmy się i przyjrzeliśmy się dokładniej rowerowi. Okazało się, że problem jest w tylnej piaście. Udało nam się wprawdzie rozkręcić piastę, ale okazało się, że jakiś element łączący z nią wolnobieg się rozpadł, a kulki łożyska są zblokowane. Ania skojarzyła, że przy ścieżce było ogłoszenie serwisu rowerowego i szybko wróciłem się, aby zdobyć ulotkę. W tym czasie reszta ekipy zaczepiała przechodniów i... udało się! Jeden z mieszkańców Dębek zainteresował się naszym problemem i zaproponował udostępnienie jakichś części rowerowych i narzędzi. Gdy ja wróciłem z ulotką (niestety telefon nie odbierał), Waldek z Michałem już rozebrali piastę i zabrali się za czyszczenie elementów i składanie wszystkiego do kupy. W międzyczasie mój telefon się odezwał. Dzwonił serwisant. Okazało się, że mieszka pomiędzy Dębkami i Karwią i mógłby zająć się kołem gdy wróci po 21.00, ewentualnie następnego dnia po 8.00. Ponieważ po skręceniu piasty, rower przejechał tylko 100 m i znowu stanął, odbyliśmy szybką naradę wojenną. Koło trzeba dowieźć do serwisu i odebrać je rano. Natomiast sami powinniśmy dotrzeć do Karwi, gdzie mamy już zamówiony nocleg. I znowu życzliwością wykazali się mieszkańcy Dębek. Żona mężczyzny, który oddał nam do dyspozycji narzędzia wykazała gotowość zawieźć Olę z rowerem do Karwi, po drodze zostawiając koło w Goszczynie. My ruszyliśmy raźnym tempem w kierunku Karwi. Droga była utwardzona i bardzo przyjemna. Gdy dojechaliśmy, Ola czekała już na nas w pensjonacie. Zjedliśmy kolacyjkę w oszklonej altanie i poszliśmy spać w bardzo luksusowych warunkach. To był pełen emocji dzień, ale zakończył się pozytywnie dzięki Życzliwym Ludziom, którym chciałem w tym miejscu bardzo serdecznie PODZIĘKOWAĆ!