Info

avatar Jestem Mariusz z Częstochowy. Od 13 września 2010 r przejechałem 26520.74 kilometrów, głównie po asfalcie (dlatego tylko 2627.86 w terenie). Jeżdżę z prędkością średnią 17.64 km/h.
Więcej o mnie. button stats bizkestats.pl 2024 button stats bizkestats.pl 2023 button stats bizkestats.pl 2022 button stats bizkestats.pl 2021 button stats bizkestats.pl 2020 button stats bizkestats.pl 2019 button stats bizkestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy markon.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Dookoła Polski

Dystans całkowity:3851.99 km (w terenie 684.40 km; 17.77%)
Czas w ruchu:224:05
Średnia prędkość:17.19 km/h
Maksymalna prędkość:73.70 km/h
Suma podjazdów:4069 m
Liczba aktywności:46
Średnio na aktywność:83.74 km i 4h 52m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
81.71 km 04:56 h
16.56 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h

Mazury i dalej.... - dzień III

Wtorek, 17 czerwca 2014 · dodano: 01.07.2014 | Komentarze 0

Tego dnia miał do nas dojechać Jarek. Już od rana słał wiadomości, że jest już w drodze i niebawem dotrze. W związku z tym, że postanowiliśmy zostać w tym miejscu jeszcze jedną noc, poprzedniego wieczoru opracowaliśmy pętlę w stronę Giżycka i z powrotem. Wyjechaliśmy po śniadanku bez zbędnego pośpiechu. Trasa wiodła przez Budry, Krulklanki do Giżycka, a z powrotem przez Pieczarki, Harsz do Mrągowa.



Tak samo jak na poprzednim etapie, w miarę jak przybywało kilometrów, moje kolana sygnalizowały delikatnie, że tego roku niezbyt sumiennie podszedłem do przygotowania organizmu. Mimo to udało się szczęśliwie dojechać do Giżycka.



Tam rzuciliśmy okiem na obrotowy most na kanale i pomknęliśmy zwiedzić Twierdzę Boyen. Gdy szykowaliśmy się do wejścia na teren muzeum, podjechał do nas Jarek „wycieczkobusem”. Wszyscy się ucieszyliśmy, że w końcu ekipa w komplecie, ale najbardziej chyba Abovo. Ona w samochodzie zostawiła znaczną część swojego bagażu i na tą chwilę czekała jak na zbawienie ;c). Półtoragodzinny spacer po terenie fortecy przyniósł ulgę moim kolanom.



Abovo postanowiła poświęcić się i wrócić samochodem. Dzięki temu tego wieczora mogliśmy cieszyć się fantastycznym posiłkiem – były ziemniaczki z jajami sadzonymi i do tego mizeria! Z suto zastawionego stołu zniknęło wszystko, poza końcówką specyfiku zakupionego w Mrągowie. Waldek stwierdził, że trunek ten może służyć z powodzeniem do czyszczenia łańcuchów. Ja jedyny potrafiłem docenić jego moc oraz... specyficzny smak i aromat – pół butelki dowiozłem do domu.
Kolacja to nie wszystko. Gdy zapadła już noc, wyszliśmy nad jezioro, napaliliśmy ogień i śpiewem z akompaniamentem gitary daliśmy poznać sąsiadom, że sezon urlopowy się rozpoczął.



Chyba nie wszystkim nasze wycia dokuczały – od czasu do czasu słychać było oklaski, które wiatr niósł od przycumowanych nieopodal jachtów.

Dane wyjazdu:
96.97 km 05:48 h
16.72 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h

Mazury i dalej.... - dzień II

Poniedziałek, 16 czerwca 2014 · dodano: 01.07.2014 | Komentarze 0

Poranek przywitał nas słońcem.
Wstaliśmy, zrobiliśmy śniadanie i na rowery. Postanowiliśmy odpuścić Mikołajki i Ryn, gdyż podczas kolacji poprzedniego dnia, podrzucony został nam temat zwiedzenia sanktuarium w Świętej Lipce i wysłuchania koncertu organowego. Do Świętej Lipki było niedaleko, postanowiliśmy odpuścić główne drogi i wjechaliśmy na turystyczne szlaki.

Po drodze spotkaliśmy rowerzystkę z Bytomia. Kobieta postanowiła nie siedzieć spokojnie na emeryturze i właśnie była w 31 dniu wyprawy rowerowej, podczas której zwiedziła Litwę, Łotwę, kawał Polski i... nawet nie pamiętam jakie jeszcze kraje. Wielki SZACUN. Jechała z nami do Świętej Lipki, ale tam rozstaliśmy się – nie była zainteresowana zwiedzaniem Wilczego Szańca, a my właśnie tam postanowiliśmy skierować nasze rowery.



W Świętej Lipce nie usłyszeliśmy organów. Okazało się, że koncerty są grane co godzinę, ale akurat po 12.00 jest przerwa, więc na zaspokajając melomańskie potrzeby, zmarnowalibyśmy za dużo czasu. Szybka kawka, gofr i pojechaliśmy dalej, zachwycając się otaczającą nas przyrodą.



W Wilczym Szańcu byłem lata temu, ale przemknąłem tylko pomiędzy drzewami oglądając pozostałości po niemieckich bunkrach. Tym razem postanowiliśmy wziąć przewodnika. I naprawdę warto. Wilczy Szaniec jest tego typu ciekawostką historyczną, że bez przewodnika ciężko wynieść z niego coś więcej poza wspomnieniem potężnych bloków żelbetonu. Tym razem przewodnik wprowadził nas w klimat tamtych lat, gdy Wilczy Szaniec stanowił kwaterę Hitlera. Wyobrażałem sobie, że Hitler w czasie wojny przebywał głównie w Berlinie i stamtąd próbował wprowadzać nowy ład na świecie. Przewodnik twierdził natomiast, że przez całą kampanię wschodnią, Hitler przebywał głównie w Wilczym Szańcu. Ponoć spędził tutaj ok. 2,5 roku.



Nie wszyscy zwiedzaliśmy Wilczy Szaniec – Waldek z Maćkiem już tam kiedyś byli, więc czekali na nas przy rowerach. I z nudów... udało im się załatwić nocleg. Ale zanim dotarliśmy na miejsce, udało nam się jeszcze zobaczyć Śluzę w Leśniewie Górnym



A nocleg!!! Na półwyspie Kal rozdzielającym jeziora Mamry i Święcajty dostaliśmy do dyspozycji mieszkanko, z którego okien do tafli jeziora było z 15 m. Ta „miejscóweczka” była powodem, dla którego zmieniliśmy nieco plany naszej eskapady. Postanowiliśmy zostać tam na jeszcze jedną noc. Przy kolacji i piwku opracowaliśmy plan pętli, którą zamierzaliśmy pokonać następnego dnia.

Dane wyjazdu:
86.16 km 05:01 h
17.17 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h

Mazury i dalej.... - dzień I

Niedziela, 15 czerwca 2014 · dodano: 01.07.2014 | Komentarze 0

Nareszcie! Kolejny etap naszej Wyprawy Dookoła Polski doszedł do skutku.
Początkowo miało nas jechać dziewięcioro – ośmioro rowerzystów i kierowca. Niestety, w miarę jak zbliżał się termin wyjazdu, ekipa się skurczyła delikatnie. Ci, którym się nie udało zrealizować planu, niech żałują... ale nie za mocno – przecież na pewno będzie jeszcze nie jedna okazja, by pojeździć razem.
Miałem na głowie tyle spraw związanych z sypiącym się planem, że niektórzy z uczestników o zmianie terminu wyjazdu z niedzielnego na poniedziałkowy dowiedzieli się w ostatniej chwili (Maćku – wybacz!) A pojechaliśmy w składzie: Waldek, Agnieszka „Abovo”, Maciek „CSA”, Robert, Jarek i ja. Jarek w sumie dojechał do nas dopiero na trzeci dzień, ale na pewno od soboty towarzyszył nam duchem ;).
W związku z tym, że pozostało nas sześcioro chętnych zbędne stało się przygotowywanie przyczepy na rowery i wypożyczanie busa. Do przewiezienia 6 rumaków i ich jeźdźców przystosowany został nasz rodzinny „wycieczkobus”.



Udało nam się spakować i k. 17.00 w doskonałych nastrojach ruszyliśmy w stronę Olsztyna.
Pierwszą noc mieliśmy spędzić u moich przyjaciół w Dobrym Mieście. Tam zakończyliśmy eskapadę w zeszłym roku, po zjechaniu Wybrzeża. Do Dobrego Miasta dojechaliśmy k. 23.00, ale i tak posiedzieliśmy ze dwie godzinki wspominając poprzednią wycieczkę i snując plany na tą nadchodzącą.
Rano śniadanie, pożegnanie z Przyjaciółmi i w drogę!



Plan na ten dzień zakładał przejechanie przez Mrągowo, Mikołajki i nocleg w okolicach Rynu. Ruszyliśmy w stronę Jezioran, a potem kawałek na Biskupiec... Tutaj zaszła pierwsza z dwóch sytuacji, gdy nasz peleton na moment się rozdzielił. Maciek z Robertem wysforowali się do przodu i byli już pod Biskupcem, gdy tymczasem mój Garminek wskazywał, by wjechać w bardziej podrzędne drogi. Po telefonicznej konsultacji, ja z Waldkiem i Abovo pojechaliśmy kluczyć po wioskach, a Maciek z Robertem pomknęli prostszą ścieżką. Efekt był taki, że Maciek z Robertem do Mrągowa dojechali pół godziny przed nami, ale za to my mieliśmy możliwość zetknąć się z tym, co miało umilać nam wycieczkę w kolejnych dniach – z szutrami, brukiem i... wszechobecnymi podjazdami :cP.



W Mrągowie podczas obiadokolacji uznaliśmy, że może najwyższy czas zacząć rozglądać się za noclegiem. Zdawaliśmy sobie sprawę, że zorganizowanie spania na jedną noc dla 5 osób może być jeśli nie trudne, to co najmniej drogie. Po pierwszych niepowodzeniach udało nam się wynająć domek kempingowy dla całej ekipy za 150 zł – w Mrągowie przy ul. Wojska Polskiego. Gospodarze – Pani Ania i Pan Tomek przyjęli nas bardzo miło, spróbowaliśmy rybek i... innych lokalnych wyrobów. Mnie smakowało wszystko :cP Przy grillu siedzieliśmy do późna – to był naprawdę udany początek.




Dane wyjazdu:
32.26 km 01:42 h
18.98 km/h:
Maks. pr.:41.41 km/h

Wybrzeże i dalej... dzień VI (Dobre Miasto - Olsztyn)

Niedziela, 2 czerwca 2013 · dodano: 10.06.2013 | Komentarze 9

Skoro świt pobudka, szybkie śniadanko... Nie takie szybkie. Zostaliśmy wyposażeni na drogę tak, że jeszcze wieczorem tego dnia jadąc już samochodem w stronę Gorzowa, podjadałem kabanosy. Dziękujemy! :cP.
Wraz ze wstającym słońcem ruszyliśmy w stronę Olsztyna. Piękną, nowoczesną drogą, z szerokim poboczem.


O świcie
Wszystkie zdjęcia z wyprawy w GALERII.

Przed samym Olsztynem znak znak drogowy zepchnął nas z szosy na leśną ścieżkę rowerową. To było ostatnie wspomnienie po piaszczystych nadmorskich szlakach. Pod Dworzec PKP zajechaliśmy godzinę przed odjazdem pociągu.


To już jest koniec
Wszystkie zdjęcia z wyprawy w GALERII.

Okazało się, że system rezerwacji biletów PKP zawiódł - posadzono nas w przedziale po drugiej stronie wagonu. Mówię o tym, gdyż rezerwując bilety przed wyjazdem zamówiłem jeden zestaw przez INTERNET i okazało się że nie ma możliwości w ten sposób dobrać miejsc obok przedziału rowerowego. Transakcję reklamowałem, do dzisiaj kasy nie dostałem. A te drugie bilety kupiłem w kasie - tylko w jedną stronę system dał radę. Rezerwacje powrotne się znowu były "z kosmosu". Zwróćcie na to uwagę rezerwując przejazdy.
W każdym razie większość drogi i tak udało się przejechać w przedziale obok rowerów. Dopiero za Warszawą znalazł się ktoś z biletem na moje miejsce. Napompowałem matę, uwaliłem się pod rowerami i... sam się sobie dziwiłem, po co cisnąłem się w przedziale mając taką wygodną, leżącą miejscówkę ;c).
Pociąg z Olsztyna zasuwa niesamowicie. Już o 13.30 wysiedliśmy na Dworcu PKP w Częstochowie. Tam pamiątkowa fotka i... tym samym kolejny etap Wyprawy Dookoła Polski możemy uznać za zakończony.
Waldku, Maćku - dzięki za fantastyczną przygodę i do następnego razu :cP.

A poniżej zapis śladu gpx z całej wyprawy


Dane wyjazdu:
81.20 km 04:12 h
19.33 km/h:
Maks. pr.:54.94 km/h

Wybrzeże i dalej... dzień V (Krynica Morska - Dobre Miasto)

Sobota, 1 czerwca 2013 · dodano: 10.06.2013 | Komentarze 1

Rano o 10.00 mieliśmy prom do Fromborka. Na promie śniadanko - kabanos, maślanka i ogórek (bałem się, że będzie mi bliżej do "pawia morskiego" niż do "wilka", ale dałem radę :cP).



We Fromborku szybkie wejście na Zamek i już gnaliśmy dalej w stronę Dobrego Miasta.



Poprzedniego dnia musiało mnie trochę przyćmić, gdyż podczas dyskusji na scenie w Krynicy, wyłączyłem w Garminie zapis śladu. Musicie cobie wyobrazić którędy jechaliśmy. Planując wyprawę okazało się, że powrotny pociąg mamy o 6.30 lub k. 10.00 z Olsztyna. Tak więc wypadało znaleźć nocleg w Olsztynie lub okolicy. Od czego ma się przyjaciół? Wystarczył jeden telefon do Mariusza i Edyty, by nieśmiałą prośbę o spotkanie i nocleg skomentowano zaproszeniem na cały weekend do Dobrego Miasta :cP.
Do Dobrego Miasta dojechaliśmy przez Ornetę. Fajne drogi, nieuczęszczane. Wiaterek tym razem wreszcie wiał z lekka z tyłu. Do Dobrego Miasta dojechaliśmy o 17.00.



Wszystkie zdjęcia z wyprawy w GALERII

Gospodarze podjęli nas "po królewsku". Był grill, piwko, gitara. Piękny pokaz wokalny dała ich młodsza córa. "Ty pójdziesz górą, a ja doliną" brzmi mi w uszach do dzisiaj :cP. Starsza córa nie śpiewała, za to przywiozła medal z zawodów pływackich, więc było co świętować.
Posiedzieliśmy do późna, przegoniła nas burza, ale może to i lepiej, bo tym razem trzeba było nastawić budziki... na 3.30 ;c(.

Dane wyjazdu:
72.16 km 03:54 h
18.50 km/h:
Maks. pr.:38.12 km/h

Wybrzeże i dalej... dzień IV (Gdańsk - Krynica Morska)

Piątek, 31 maja 2013 · dodano: 10.06.2013 | Komentarze 1

Zanim ruszyliśmy z Gdańska, rozgorzała dyskusja. W pierwszej wersji trasa naszej wyprawy miała iść jak najbliżej wybrzeża i zakładaliśmy, że spłyniemy z Krynicy Morskiej do Fromborka. Okazało się jednak, że Zalew Wiślany nie jest przychylny rowerzystom. O ile bilet dla pasażera na trasie Hel - Sopot kosztuje 30 zł + 5 zł za rower, to z Krynicy Morskiej do Fromborka - też 30 zł... + 15 zł za rower 8c0.
Po prostu grzech tyle płacić za przewiezienie roweru! Powoli zaczęliśmy się skłaniać ku pomysłowi, by przez Elbląg pojechać na Tolkmicko i Frombork.
Wyjechaliśmy z Gdańska późno. Ciężko się było rozstać z gospodarzem ;c). Najpierw na Sobieszewo (na szczęście most był przejezdny), potem na prom w Świbnie.



W Sztutowie miała zapaść decyzja - co dalej? I znowu udało mi się namówić chłopaków na pozostanie przy pierwotnym planie - gnamy na Krynicę Morską. Miałem ochotę zrobić pożegnanie z morzem, podsuwałem pomysły, że może znajdzie się chętny rybak, czy jakiś prywatny jachcik, który przerzuci nas do Tolkmicka. Nie znalazł się, ale nic to...



Znaleźliśmy nocleg za 25 zł. Warunki - da się przespać :cP. I tak nie zamierzaliśmy tej nocy spać zbyt długo, bo akurat wypadały moje urodziny, więc postanowiłem zafundować chłopakom poranny ból głowy :cP. Udało się i pożegnać z morzem, i pogadać do późna na opuszczonej scenie w porcie, i dziki nas nie zeżarły, i... w ogóle wszystko się udało.


Wszystkie zdjęcia z wyprawy w GALERII

Udało się nawet znaleźć tańszy statek do Fromborka (o 5 zł, ale tańszy ;c). Z szumem (powiedzmy, że morza) w uszach poszliśmy spać :cD

Dane wyjazdu:
110.91 km 07:16 h
15.26 km/h:
Maks. pr.:41.77 km/h

Wybrzeże i dalej... dzień III (Białogóra - Gdańsk)

Czwartek, 30 maja 2013 · dodano: 10.06.2013 | Komentarze 3

Rano wstaliśmy i ruszyliśmy w stronę wyjazdu z Białogóry na Dębki. Spojrzałem na mapę i zorientowałem się, że do Dębek prowadzi leśny dukt, to samo z Dębek do Karwi. Wolałem uprzedzić o tym chłopaków, jednocześnie próbując przekonać ich, że może tym razem teren nie będzie taki wymagający. Na szczęście zignorowali moje argumenty ;c). W ten sposób nie obejrzeliśmy przepięknego fragmentu wybrzeża, ale nie da się pogodzić wszystkiego. Przy naszej formule wyprawy - priorytetem staje się utrzymanie dziennych przebiegów. Może wybierzemy się tam jeszcze z rowerkami i większym zapasem czasu, by pokręcić się w tamtych okolicach.
Tak więc nie zahaczając o Dębki pojechaliśmy asfaltem przez Krokową do Karwi. Z Karwi do Jastrzębiej Góry i Rozewia. W Jastrzębiej Górze zrobiliśmy kilka fotek przy obelisku wyznaczającym najdalej wysunięty na północ skrawek Polski. Swoją drogą muszę doczytać, skąd to zamieszanie z Rozewiem i Jastrzębią Górą.



Podjechaliśmy także pod latarnię w Rozewiu.



Dalej Władysławowo. Tutaj zakład pracy mojej Mamy miał kiedyś domki kempingowe, gdzie spędziłem z rodzicami kilkakrotnie wakacje. Dziś po domkach nie ma śladu. Gospodarze remontują swój dom. A mam wspomnienie z czasu, gdy miałem kilka lat, że były to domki na pustej działce otoczonej niezagospodarowanym terenem. Nie zmieniła się tylko droga z charakterystycznych, dziurkowanych płyt betonowych.
Z Władysławowa wjechaliśmy na Półwysep Helski. Stąd przez chałupy, Jastarnię prowadzi ścieżka rowerowa do samego Helu. W Helu obiadek - pyszna rybka i godzinka lenistwa na plaży. Stąd mamy zaplanowaną "podróż morską" do Sopotu. Jeszcze miła niespodzianka. Okazało się, że w Gdyni długi weekend spędza mój kuzyn Artur z rodzinką. Dzieciaków nie udało im się namówić na przejażdżkę, ale Artur z Renatą spotkali się z nami w porcie i machali nam z nabrzeża, gdy ruszaliśmy w kierunku Sopotu. Dzięki za pamięć i do zobaczenia! :cP.



W Sopocie na molo już czekał na nas Tomek z rodzinką. Rzadko bywam w Gdańsku i nie mam okazji na częstsze spotkania z tamtejszą familią. Tym milej, że gdy tylko Tomek z Lucyną dowiedzieli się, że planujemy zawitać do Gdańska, zaprosili nas do siebie na nocleg.



Zanim do nich dojechaliśmy, pokibicowaliśmy chwilę zawodniczkom skoku o tyczce. Turniej skoków odbywał się u wejścia na molo przy Hotelu Grand.
Potem obowiązkowy spacer po Starówce.


Wszystkie fotki z wyprawy w GALERII

I tutaj temat, który na pewno wywoła dyskusję na forum. Osobiście nie jestem entuzjastycznie nastawiony do ścieżek rowerowych w miastach. W Częstochowie są one tak zorganizowane, że wolałbym już, żeby ich nie było. Nawierzchnia fatalna, co chwilę jakiś organizacyjny chaos. Łapię się na tym, że z radością jadę asfaltem, zanim z bólem serca "orientuję się", że miasto uszczęśliwiło mnie w tym miejscu ścieżką. No a w Gdańsku... Szok!
Z Sopotu do Gdańska Brzeźno przemknęliśmy jak autostradą (mimo ograniczenia do 10 km/h) ;c). Piesi idą ładnie chodniczkiem. Mamy pouczają dzieci, że to ścieżka rowerowa i nie wolno tam chodzić. Na ścieżce, gładkiej jak stół, tylko rowerzyści i rolkarze. Jestem w szoku, że na rolkach tak da się zasuwać. Ciężko ich było wyprzedzać. Tłumy ludzi na rowerach i widać, że to ich królestwo. Skrzyżowania ścieżek rowerowych w formie ronda, przejazdy przez jezdnie bez zmiany rodzaju nawierzchni... Super! Brawo Gdańsk!
Tak dojechaliśmy na nocleg. Kolacja z rodzinką, zeszło nam do 2.00.
Tomku, Lucynko... Dziękujemy za przemiłą gościnę i zapraszam do Częstochowy :c).

Dane wyjazdu:
118.06 km 08:13 h
14.37 km/h:
Maks. pr.:43.67 km/h

Wybrzeże i dalej... dzień II (Rowy - Białogóra)

Środa, 29 maja 2013 · dodano: 10.06.2013 | Komentarze 3

Poranek w Rowach napawał optymizmem. Słońce świeciło pięknie, i choć chłodek skłonił chłopaków do wskoczenia w długie spodnie, ja zaufałem prognozom i nie żałowałem decyzji. W Rowach wjeżdżamy w Słowiński Park Narodowy i kierujemy się nadmorskim szlakiem po północnym brzegu Jeziora Grodno i południowym Jeziora Dołgie Wielkie w stronę Latarni Morskiej w Czołpinie. Droga przez las na początku jest przyjemna, ale coraz bardziej daje się we znaki.



W jednym momencie gubimy szlak, ale dzięki Garminowi odnajdujemy się szybciutko. Odnajdujemy się tylko po to, by przekonać się, że Czerwony Szlak Nadmorski w którymś momencie zaczyna powoli przypominać bagno. Brniemy przez około kilometr w głąb lasu, widząc, jak powoli ścieżka niknie wśród trawy, błota i wodnego rozlewiska.



Krótki postój i decyzja - wracamy do duktu i szukamy jakiejś drogi równoległej do szlaku. Problem w tym, że w Słowińskim Parku Narodowym poza szlakiem naprawdę ciężko znaleźć choćby ścieżkę. Do wyboru jest bagno, plaża, albo powrót...
Na szczęście po powrocie na dukt, po kilkuset metrach odwrotu dostrzegamy jadący przez łąki samochód Straży Leśnej. Samochód wskazał nam gdzie jechać, a ponadto, gdy udało nam się z leśniczymi zamienić słowo, dowiedzieliśmy się co się stało ze szlakiem. Tego roku bobry wzięły się ostro do roboty. Położyły drzewa przegradzając cieki wodne. To spowodowało, że szlak biegnący w okolicy latarni Czołpino i przez tereny na północ od Przybynina stał się zupełnie nieprzejezdny. Leśniczy sugeruje, byśmy ze Smołdzińskiego Lasu, gdzie wylądowaliśmy po przeprawie przez łąki (po granicy Parku Narodowego) jechali na Smołdzino i dalej na Główczyce, by asfaltem dotrzeć do Łeby.
Mimo życzliwej rady, jeszcze raz spróbowaliśmy (trochę przez mój błąd nawigacyjny ;c) wybrać bardziej malowniczy wariant i skierowaliśmy się na Kluki. W Klukach zatrzymujemy się przy dwóch obcojęzycznych rowerzystach, którym miejscowi próbują na migi wyjaśnić dalszą drogę. Marne mieli szanse by skorzystać ze wskazówek. Okazało się, że z Kluków żółty szlak jest zupełnie nieprzejezdny (a miałem bobry za przyjazne stworzenia). Sugerowali objazd przez Smołdzino Poligon, Żelazo, Równo do Główczyc i dalej już w stronę Izbicy.
Tym razem nie polemizowaliśmy z miejscowymi. Choć bólem napawał rzut oka na mapę. Z Kluków do Izbicy szlakiem wzdłuż Jeziora Łebsko mielibyśmy ze 6 km. Trasa asfaltem wydłużała się kilkakrotnie, jednocześnie tracąc walory poznawcze (?). Skąd znak zapytania? Okazało się, że nie do końca walory zostały zatracone. Pokonanie wzgórza pomiędzy Żelazem a Równem kosztowało nas wiele sił i pół godziny czasu nieplanowanego postoju potrzebnego na wymianę dętki w kole Maćka. Piach, korzenie, pot i łzy ;c).



Podczas naprawy koła pożegnaliśmy naszych nowo poznanych znajomych (Duńczyk i Anglik), którzy mieli wprawdzie poczekać przy najbliższym skrzyżowaniu, ale... pobłądzili. Zobaczyliśmy ich dopiero w Łebie, gdzie dotarli z półtorej godziny po nas.
Do Łeby dotarliśmy już bez przygód. Tam zjedliśmy pyszną rybkę i zobaczyliśmy jedyne podczas tego wyjazdu krople deszczu. Ulewny, ale trwający z 10 minut deszcz przeczekaliśmy kończąc posiłek.
Plan na dzień dzisiejszy zakładał nocleg jak najbliżej Karwi, a zrobiła się już 18.00. Wszyscy mamy dość terenu, chciałoby się jechać dalej już tylko asfaltem, co dawałoby szansę dojechania do Karwi przed nocą. Waldek mówił, Maciek przekonywał, zdrowy rozsądek podpowiadał, ale ja nie... Zacząłem patrzeć na mapę i coraz bardziej skłaniałem się, by nadmorskim szlakiem dojechać jeszcze do latarni Stilo. Chłopaki byli w opozycji, ale ja w jakimś sklepie zagadałem i dowiedziałem się: "Panie, piękny szlak. Było otwarcie ścieżki rowerowej. Jak kto bogaty, to meleksa pożycza i do Stilo jedzie..." Tekstem z Meleksem Waldek będzie mnie jeszcze długo prześladował. Możliwe, że jest jakaś ścieżka rowerowa po południowym brzegu Jeziora Sarbsko. Ta, którą jechaliśmy znowu można skomentować: piach, pot i łzy. Już wjeżdżając na nią widziałem, że pan ze sklepu przesadził ;c). Spytaliśmy jeszcze parkę jadącą z naprzeciw konno, czy ścieżka jest przejezdna. "Da się przejechać!" :cP. Zapomnieli tylko dodać: "...konno" :c(. Zafundowałem chłopakom 14 km piachu i korzeni. To był najbardziej męczący odcinek tej wyprawy. Na pociechę sobie dodam, że także jeden z najbardziej malowniczych. Szla rowerowy miejscami zbliżał się do samej plaży i prowadził wysokim klifem. Warto to zobaczyć, ale... trzeba przemyśleć, czy warto się tam pchać ;c).



O naszych nerwach niech świadczy, że nawet nie podeszliśmy tych kilkuset metrów pod latarnię. Bez słowa ruszyliśmy w stronę Sasina. Mnie pozostaje się cieszyć, że mnie chłopaki nie zamordowali :cP.
Dzięki mojemu fantastycznemu pomysłowi, na wysokości Stilo byliśmy k. 20.00. Noc zaczynała nas poganiać, a przed nami kawał drogi. Dlatego już szosą, przez Sasino, Choczewo pomknęliśmy w stronę Karwi. Nie zawitaliśmy do Lubiatowa, ale odpuściliśmy też dojazd do Karwi. Odbiliśmy na Białogórę i tam wjechaliśmy równo o 21.00, równo z zamykaniem lokalnego sklepiku. Chłopaki weszli na zakupy, a ja postanowiłem odkupić moje winy organizując nocleg. Przynajmniej to mi wyszło tego dnia. W małej knajpce zagadnąłem o tani nocleg i jeden z mężczyzn stojących przy barze zainteresował się tematem. Gdy mu opisałem nasze perypetie, zatelefonował do żony i w ten sposób udało nam się przenocować w Białogórze za 20 zł od osoby w naprawdę super warunkach. Zanim poszliśmy do pokoju, gospodarz zorganizował nam myjnię dla naszych rumaków, a następnego dnia, gdy się dowiedział, że poluzowała mi się jedna ze śrub przy rowerze, wcisnął mi w rękę klucz uniwersalny i za żadne skarby nie zgodził się bym mu go oddawał. Serdecznie pozdrawiamy i dziękujemy za wspaniałą gościnę. Nocleg możemy śmiało polecić, niestety nie pamiętam adresu - gdy ktoś przyjrzy się końcówce śladu, na pewno tam trafi. A może któryś z chłopaków zapisał adres, to nie omieszkam zrobić reklamy przemiłym gospodarzom :c).


Wszystkie zdjęcia z wyprawy w GALERII
To był bardzo męczący dzień. Na rowerach, z przerwami, spędziliśmy 12 godzin. Waldek korzystał z pulsometru, który po 8 godzinach zużył baterię, wskazując, że rowerzysta spalił 6000 kcal. Ale wieczorem, przy piwku, miło się wspominało nasze perypetie.

Dane wyjazdu:
37.22 km 02:11 h
17.05 km/h:
Maks. pr.:43.67 km/h

Wybrzeże i dalej... dzień I (Słupsk - Rowy)

Wtorek, 28 maja 2013 · dodano: 10.06.2013 | Komentarze 1

Po niespodziewanym zakończeniu ubiegłorocznej wyprawy dookoła Polski od razu padł pomysł, by kontynuować ją w miejscu, z którego zmuszeni byliśmy wracać do domów.
Tym razem Abovo nie mogła nam towarzyszyć - ale wiemy, że kibicowała nam cały czas. Do peletonu dołączył natomiast Maciek (CSA z Częstochowskiego Forum Rowerowego).
Tak więc we wtorek skoro świt obudził mnie budzik i szum ulewy za oknem. Lało tak, że zmieniliśmy pierwotny plan, by zebrać się w jednym miejscu i spakować rowery na samochód. Moja Koleżanka Małżonka ze zrozumieniem przyjęła, że musi wcześniej wykaraskać się z ciepłej pościeli. Pojechaliśmy najpierw po Maćka, a potem po Waldka i dalej z trzema rowerami do Lublińca.
Stamtąd o 6.30 odjeżdżał pociąg do Słupska. W strugach deszczu czekaliśmy na Dworcu. Z tego wszystkiego przy rozpakowywaniu rowerów zostawiłem gdzieś torebkę z kluczami i dętkami (tym razem nie odbiło mi się to czkawką - rower przetrwał wyprawę bez najmniejszego focha).
W pociągu czas nam się nie nudził. W przedziale dyskusje na przeróżne tematy, którym prym wiódł przesympatyczny przedstawiciel mass mediów, jadący na urlop z (też z rowerem) ;c).



W Słupsku wylądowaliśmy przed 16.00. Pogoda super - chmury i deszcz zostawiliśmy w Częstochowie. Ponieważ w zeszłym roku ostatni nocleg spędziliśmy w Ustce uznaliśmy, że to grzech spędzać dwie noce w jednej miejscowości. Szybko na rowery i przez Bydlino i Machowino w stronę Rowów. W drodze nasze rowery przywykły powoli do ciężaru na bagażnikach.
W Rowach podjechaliśmy pod pierwsze domki kempingowe, które pojawiły się w zasięgu wzroku. Krótkie negocjacje i udało nam się zamówić nocleg za 40 zł od osoby. Jak się później okaże, była to najwyższa stawka za nocleg, jaką zapłaciliśmy w tym roku. Natomiast w pierwszy dzień portfele były jeszcze dość pękate, więc nie stanowiło to problemu.



Po zorganizowaniu noclegu poszliśmy przywitać się z Morzem.


Wszystkie zdjęcia z wyprawy w GALERII

Gdy wróciliśmy, okazało się, że przed każdym domkiem stał grill, więc odpadł nam problem kolacji. Po krótkim posiedzeniu przy piwie i mapie, poszliśmy spać. Wyprawę czas zacząć...

Dane wyjazdu:
89.50 km 05:32 h
16.17 km/h:
Maks. pr.:49.60 km/h

Wybrzeże - dzień II

Niedziela, 3 czerwca 2012 · dodano: 05.06.2012 | Komentarze 6

Nic nie wskazywało, że ten dzień potoczy się tak pechowo. No, może nocna ulewa. Obudziłem się ok. 3.00, gdyż wydawało mi się, że ktoś chlustał wiatrami wody po oknach domku. Ale nie... to nikt złośliwy... Lało tak, że pogodziłem się z myślą o spędzeniu niedzieli na campingu w Kołobrzegu.
Jakaż była radość o 7.00 rano, gdy otworzyłem oczy. Na dworze piękne słońce! Tak piękne, że przez moment miałem w planie założenie letniego stroju rowerowego. Ten moment trwał do chwili, gdy wyszedłem na zewnątrz. Szybko zweryfikowałem pomysł i wskoczyłem w koszulkę termoaktywną i bluzeczkę z membraną :cP.
Po śniadanku ruszyliśmy we wspaniałych nastrojach. Było chłodno, ale mniej niż poprzedniego dnia chmur dawało szansę słoneczku ogrzewać powietrze. Tak więc, w miarę jak jechaliśmy zrobiło się naprawdę przyjemnie. Wiatr wiał nadal w plecy, ale delikatniej niż w sobotę (w sobotę było 10 m/s, a w niedzielę zaledwie 8 :cP). Ponieważ udało nam się wyjechać wcześniej, postanowiliśmy tego dnia jechać wolniej i trzymać się szlaku rowerowego, który na dojeździe do Kołobrzegu zapowiadał się na dobrze przygotowany. I faktycznie. Z Kołobrzegu wyjechaliśmy wspaniałą ścieżką rowerową, która biegnie pomiędzy plażą, a terenem dawnego lotniska wojskowego.



Martwiłem się o ten odcinek, gdyż z mapy wynikało, że będziemy go musieli pokonać plażą lub ruchliwą krajową 11-ką. Ścieżka jest naprawdę super - zrobiona z niefazowanej kostki brukowej - jedzie się jak po stole. A do tego tereny są bardzo malownicze - po jednej stronie wydmy, po drugiej bagna.



W Sianożętach miałem mały "powrót do przeszłości". Mogłem zrobić sobie fotkę na tle ośrodka, w którym poznałem moją Koleżankę Małżonkę ;c).



Dalej Ustronie Morskie, gdzie niestety skończyła się utwardzona ścieżka, ale trzymaliśmy się nadal szlaku rowerowego. Przez Pleśną dotarliśmy do Gąsek, gdzie w zamierzchłych czasach spędziłem wakacje z Rodzicami. Oczywiście zrobiłem fotkę na tle 50-metrowej latarni morskiej, ale moim telefonem wyszła bardzo kiepsko ;c).
Jechało się cały czas drogą gruntową, ale tego dnia postanowiliśmy nie spieszyć się, tylko rozkoszować ciepłem (słoneczko w końcu zaczęło radzić sobie z chłodem) i widokami. Na obiad stanęliśmy w Sarbinowie. Rybka była pyszna, humory dopisywały... I właśnie na wyjeździe z Sarbinowa mieliśmy przygodę, która zmusiła nas do skrócenia wyjazdu.
Jechaliśmy we troje - ja pierwszy z mapą, za mną Abovo, a na końcu Waldek. W którymś momencie, tuż za jednym skrzyżowań zorientowałem się, że droga wyrzuca nas wgłąb lądu, a chcieliśmy nadal jechać nadmorskim czerwonym szlakiem. Pluję sobie w brodę, że nie pojechałem dalej.
Zacząłem hamować, żeby stanąć i przyjrzeć się mapie. Abovo zatrzymała się za mną, ale Waldek, ponieważ nic nie wskazywało na mój manewr, akurat składał się do lemondki i na moment opuścił wzrok, a gdy się zorientował, że stajemy, chwycił odruchowo za lewy hamulec. Ja z przodu usłyszałem jedynie upadek. Okazało się, że Waldek poleciał przez kierownicę do przodu próbując ręką zamortyzować upadek. Zebrał się z ziemi, ale widać było, że mocno się poturbował. Bolała go lewa dłoń. Całe szczęście, że miał kask na głowie. Okazało się, że zewnętrzna powłoka jest pęknięta i na okularach też są ślady zetknięcia z asfaltem. Nawet nie chcę myśleć co by było, gdyby jechał bez kasku.
Od razu zaczęliśmy myśleć, jak najszybciej zorganizować pomoc medyczną, ale w Sarbinowie nie było przychodni. Waldek otrząsnął się szybko i powiedział, że możemy jechać dalej mimo bolącej go ręki. Powiadomiony telefonicznie Darek zaczął szukać placówki, gdzie można byłoby zrobić prześwietlenie. Okazało się, że w Ustce nie ma takiej możliwości. My najbliżej mieliśmy do Koszalina, ale tam też był problem z rentgenem. Waldek zarzekał się, że możemy dalej jechać i zastanowimy się w Ustce co dalej. Bratu zabronił wyjeżdżać nam na spotkanie - chciał dojechać do Ustki rowerem.
Tak więc zwiedzanie tego dnia się skończyło. Zafrasowani nacisnęliśmy mocniej na pedały i pojechaliśmy przez Mielno, Łazy, Dąbki, Darłowo.
Darek nie wysiedział w Ustce - wyjechał nam na spotkanie i złapał nas ok. 20 km przed celem. Waldek w tym czasie, z jedną ręką na kierownicy przejechał ponad 60 km. Cały czas mówił, że nawet jeśli się okaże, że ręka musi być usztywniona, to i tak chciałby jechać dalej.
W Ustce ustaliliśmy, że najbliższa placówka z czynnym rentgenem znajduje się w Słupsku. Pojechaliśmy tam razem samochodem. Diagnoza była gorsza, niż wszyscy zakładaliśmy. Nie tylko, że jedna z kości śródręcza jest złamana, to jeszcze jest przemieszczona - konieczny jest zabieg operacyjny. Waldek podjął decyzję, że woli poszukać specjalisty na Śląsku - nie został w szpitalu, ale wiadomo było, że nazajutrz będzie musiał wracać do domu. Abovo i ja długo się nie namyślaliśmy - sami dalej nie jedziemy - wracamy wszyscy.
Tak więc nazajutrz, po pożegnaniu z morzem, zmieniliśmy środek transportu i krążownikiem szos Darka wróciliśmy do Częstochowy.
Pech dopadł, ale...
Człowiek uczy się całe życie, ja na pewno wyciągnę wnioski z tej przygody. Dla naszej przyjaźni budujące jest to, że Waldek z troski o nas gotów był z ręką w gipsie kontynuować wyprawę. A z drugiej strony - żadne z nas, ani ja, ani Abovo (która Waldka i Darka poznała praktycznie dwa dni wcześniej), nie wahało się ni chwili, że bez Waldka jechać nie chcemy.
Tak więc - SZYBKIEGO POWROTU DO ZDROWIA, WALDKU!!!
... A jeśli los pozwoli, kolejny etap naszej wyprawy zaczynamy w Ustce ;c).



A tegoroczna wyprawa przebiegała tą trasą: